top of page

Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 5

  • poloniasligo
  • Nov 24, 2014
  • 20 min read

znowu zyje.JPG

Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 5

Dzięki uprzejmości autora Gabriela Oleszka możemy publikować tę powieść w odcinkach na naszych łamach.

Copyright by Gabriel Oleszek / kopiowanie, powielanie i dalsze publikowanie jest zabronione.

O Autorze http://www.marynistyka-oleszek.pl/

Zdjęcie oraz projekt okładki: Martin Pociecha / TheSolace Creative

5

Piątek Pierwsze co poczułem gdy wstałem rano, to był przyjemny zapach kawy Gajos. Żona była już na chodzie i nawet zaproponowała mi filiżankę. - Zdaje się, że się wczoraj wygłupiłam - ni to spytała, ni to stwierdziła. - Nie było tak źle. - Po alkoholu głupieję. Zresztą sam to znasz najlepiej. - Niestety. - Mówiłam ci, że uparcie wydzwaniał do ciebie jakiś Jaśku? - Mówiłaś, że Janusz. - Janusz, Jasiek co za różnica? Jak się zwał tak się zwał. - Może Jasiak? - Może i tak. Chyba nawet na pewno. - Teraz wreszcie wiem o kogo chodzi. Nie będę już do niego dzwonił i tak miałem zamiar do niego wstąpić. Dopiłem kawę i poszedłem do malucha pożegnawszy się z żoną. Było to pierwsze normalne śniadanie od bardzo dawna. Miałem wrażenie, że jej zdumiewająca łagodność wynikała z tego, że nie bardzo wiedziała co wczoraj narozrabiała i było jej po prostu głupio. Zacząłem swoje służbowe objazdy od PRS, którego siedziba mieściła się o dziesięć minut jazdy samochodem od mojego domu. Skręciłem w szeroką stalową bramę PRS-u i wjechałem aż na podwórko korzystając z tego, że szlaban jest otwarty. Znalazłem jakieś, jedno z ostatnich, miejsc pomiędzy stadami samochodów najróżniejszych marek, wśród których było kilka luksusowych maszyn. Potem wróciłem do portierni i wyjaśniłem o co mi chodzi. - To wszystko chyba powinien pan załatwić w placówce Gdańsk - wyjaśnił portier, sympatyczny starszy pan. - A to nie jest tutaj? - Tutaj znajduje się centrala PRS. Placówki działają w terenie w różnych miastach różnych krajów. Placówka Gdańsk mieści się w Gdańsku na Wyspie Spichrzów. Niech pan teraz pójdzie działu nadzoru. Być może dowie się pan tam wszystkiego, a przynajmniej tego dokąd ma pan się udać. Do końca tym korytarzem i na pierwsze piętro, pokój 107. Poszedłem we wskazanym kierunku i po chwili dotarłem do drugiego budynku, wyraźnie różniącego się od pierwszego. Był on po prostu zupełnie nowy. Posadzki wyłożone były dobrej jakości glazurą lub wykładzinami. Po środku holu stał w szklanej gablocie piękny model żaglowca, a na ścianie wisiał poczet królów polskich. Potem zorientowałem się, że jest to galeria wszystkich dotychczasowych dyrektorów PRS. Właśnie rozglądałem się po korytarzu, gdy nagle dostrzegłem zgarbioną sylwetkę jakiegoś dryblasa o znajomej mi twarzy. Ten też mnie rozpoznał, gdyż nagle szeroko się uśmiechnął. - A co ty tutaj robisz? Chcesz się do nas przyjąć do pracy, czy co? Poznałem Tomka Nowaka, z którym byliśmy kiedyś na dwóch kolejnych statkach. Wtedy był drugim elektrykiem, teraz widocznie osiadł na lądzie, bo od razu domyśliłem się, że jest tutaj u siebie w pracy, a nie interesantem tak jak ja. Wyjaśniłem mu po co przyszedłem, a on zaprosił mnie do siebie. Nie było mi to za bardzo na rękę, bo przecież się spieszyłem, ale przecież niewiele szybciej by mi wytłumaczył na stojąco w korytarzu, aniżeli przy kawie w pokoju. Nie dało się uniknąć tego zaproszenia, więc korzystając z jego dużego zainteresowania dosyć szeroko przedstawiłem mu projekt uruchomienia Polanki, wspominając jednocześnie, że sam mam wystąpić w roli armatora. - Wszystko dobrze, ale powiedz mi skąd ten pomysł. Pamiętam cię jako prawdziwego marynarza, któremu w głowie tylko pływanie. Odłożyłeś na tyle, żeby otworzyć własną firmę? - Nie stary. Jest akurat odwrotnie. Nie mam nic. Zaczynam od niczego. Wszystko zaczęło się od tego, że straciłem świadectwo zdrowia i musiałem znaleźć pracę na lądzie. - Szkoda, że nie przyszedłeś do nas. Niedawno przyjęto kilku nawigatorów. Teraz mają już komplet, ale gdybyś zgłosił się jeszcze dwa miesiące temu, to pewnie by cię zaakceptowali. Z twoimi kwalifikacjami. - Prawdę mówiąc, nawet nie pomyślałem, że PRS może potrzebować marynarzy. Zresztą dwa miesiące temu byłem przekonany, że za parę dni dostanę świadectwo zdrowia. O tym, że nie ma na to żadnej szansy dowiedziałem się trochę więcej niż miesiąc temu, a chyba nawet niecały miesiąc temu. Opowiedziałem Tomkowi całą historię swojego załamania nerwowego na ostatnim statku oraz przyspieszonego powrotu do domu. A potem o propozycji jaką zaledwie trzy dni temu zrobił mi Jasiak. - Rozumiem, że PŻO będzie to wszystko finansować. Muszę cię ostrzec, że będą to spore wydatki. Same nasze inspekcje będą sporo kosztować, a jeszcze do tego dojdzie cały zakres robót jaki inspektor ci wyznaczy. - No właśnie, że wszystko mam finansować ja sam. Wiem, że to głupio brzmi, skoro nie mam pieniędzy. Ale ma to być coś w rodzaju kredytu jaki będę zaciągał w PŻO. Nie będzie tego za dużo. Wszystko będę musiał spłacić i o każdą złotówkę będę musiał się kłócić. Słowem będę na głowie stawał, żeby zrobić wszystko jak najtaniej. - Niektóre wydatki musisz ponieść. Chociażby na remonty i wyposażenie statku. Tego nie da się przeskoczyć. Nikt ci nie da papierów, jeśli statek nie spełni wymagać konwencji i przepisów Vanuatu, bo zdaje się, że o tej banderze mówiłeś. - Tak. Powiedz mi jeszcze, jak się załatwia taką zmianę bandery. - To kolejna inspekcja. Sprawdza się podczas niej, czy statek spełnia wymogi administracji danego państwa. Czasami wymogi te są podobne do tych jakie były pod poprzednią banderą i wtedy idzie szybko, ale czasem są różnice. Ale nawet wtedy gdy jest niemal tak samo, to i tak robi się inspekcje, gdyż armator mógł po prostu w międzyczasie coś ze statku zdjąć. W każdym razie nie przepisuje się dokumentów automatycznie. - Powiedz mi po kolei co mam teraz robić. Zaczynam robotę, a nie chciałbym wykonać czegoś niepotrzebnie. Albo na przykład zrobić tak, że potem nie będzie przez was zaliczone i trzeba będzie przerabiać. - Najpierw musi pójść ktoś od nas, żeby uzgodnić zakres prac. Potem, gdy wszystko będzie gotowe, ktoś przyjdzie to odebrać i otrzymasz dokumenty. Oczywiście jeśli wszystko będzie w porządku. To wszystko załatwisz w placówce Gdańsk, która mieści się na ulicy Stągiewnej. Tam tylko czekają na takich jak ty. - To znaczy na jakich? - Na takich, którzy dadzą im jakieś zlecenie, żeby mogli zarobić. - To tak źle u was, że aż tak czekacie na zlecenia? - Nie jest źle, ale każde zlecenie nas cieszy. - Słuchaj, a gdybym sam przygotował statek. No wiesz po to, żeby uniknąć tego pierwszego przeglądu. To pewnie sporo kosztuje. - Na takim małym statku nie aż tak dużo, ale jeśli liczysz każdy grosz, to pewnie że są to jakieś pieniądze. Jest tylko to ryzyko, o którym ci powiedziałem, a właściwie sam na nie zwróciłeś uwagę. Jeżeli nie wszystko będzie gotowe, to i tak inspektor będzie musiał przyjść znowu, a jeszcze może będziesz musiał przerabiać coś co naprawisz niewłaściwie. Za duże ryzyko. Nie warta skórka wyprawki. - No tak. Czy w placówce Gdańsk powiedzą mi to samo? - Identycznie to samo. - Czyli nie mam po co tam jechać. Dowiedziałem się wszystkiego od ciebie. - Słuchaj, trochę mogę ci po znajomości pomóc. Gdzie stoi ten twój okręt? Wyjaśniłem mu. - No dobra. Jutro jest sobota. Mogę do ciebie podjechać i powiedzieć co najważniejszego jest do zrobienia na początek. - Z tym, że zasilanie będę miał dopiero w poniedziałek. Jutro nie moglibyśmy wypróbować żadnych urządzeń. - Nie szkodzi. Zwyczaj zakres oględzin jest tak duży, że nie wystarczy na to jednego dnia. Ja jestem elektrykiem i dobrze byłoby sprawdzić sprawy elektryczne i maszynowe, ale zrobiłem też kompetencje kadłubowe, więc przynajmniej stan kadłuba obejrzymy dokładnie, podobnie zresztą jak wyposażenie. Nie martw się, będzie co oglądać. - A ile taka prywatna inspekcja będzie kosztować? - Postawisz pół litra i będzie dobrze. To i tak tanio, jak na to, że po moich wskazówkach nie będziesz potem miał kłopotów podczas prawdziwej inspekcji. Tylko będziesz musiał na pewno wszystko, co ci pokażę ponaprawiać. - Postaram się przy okazji ci się zrewanżować. Na razie mogę tylko powiedzieć: Dziękuję. - Nie ma sprawy. Będę około dziesiątej. Opuściłem gościnne progi PRS i zdecydowałem pojechać do portu, bez wstępowania do Jasiaka. Miałem już co na statku robić w związku z jutrzejszą wizytą, a w poniedziałek i tak musiałem u niego być. Potem przypomniałem sobie o telefonie. Machnąłem jednak na to ręką i postanowiłem zadzwonić z portu. Koło bramy widziałem tam telefon na ścianie. Pomyślałem, że dzięki ofercie Tomka rzeczywiście mogłem sporo zaoszczędzić. Właśnie to miał na myśli Jasiak mówiąc o rodzinnym podejściu do interesu. Nie sądzę, że komuś z PRS chciało się jeździć prywatnie na statek PŻO i za darmo doradzać. To nasunęło mi myśl, że przecież mam tylu kolegów marynarzy. Jeżeli każdego z nich zaproszę tylko na jakieś piwo, to z pewnością pomogą mi w wielu sprawach. Muszę poważnie o tym pomyśleć. Przecież nie ma w tym nic złego, zwrócić się o pomoc do przyjaciół. Pierwszym kandydatem mógł być Antek, zastępujący brata w stacji benzynowej. Postanowiłem od razu pójść za tą myślą i wstąpić do niego. Stacja była po drodze do portu. Niestety nie było go dzisiaj, ale przynajmniej dowiedziałem się, że będzie nalewać od jutra od siódmej. Pasowało mi, w takim razie, wstąpić do niego po drodze na statek. Pojechałem do portu i jak zwykle zaparkowałem na placyku tuż za bramą. Przypomniałem sobie o Jasiaku i podszedłem do telefonu wiszącego na ścianie, ale okazał się nieczynny. Strażnik wyjaśnił, że w pobliżu nie ma innego automatu i poradził wstąpić do pierwszego lepszego pokoju w budyneczku administracyjnym. Skorzystałem z tej rady i wparowałem do środka i trzeba było trafu, że spotkałem na korytarzu kierownika. - Czym mogę służyć kapitanie? - Chciałem zadzwonić, ale ten telefon na zewnątrz jest nieczynny. - Proszę do mnie. Zaprosił mnie do siebie i znów przeszedłem koło tej ładnej dziewczyny siedzącej przy komputerze. Stwierdziłem, że ma bardzo miły uśmiech, którym obdarzyła mnie odpowiadając na moje powitanie. Zadzwoniłem do Jasiaka. Był u siebie i wyjaśnił, że szukał mnie, gdyż miał być nadany ten mini wywiad w sprawie Polanki. Chciał ze mną wszystko uzgodnić, ale w końcu nie mogąc mnie nigdzie złapać zaryzykował i powiedział to, co powiedział. - Mam nadzieję, że nie minąłem się z prawdą stwierdzając, że sprawa jest już zaklepana. Pamiętam, że kilka razy zapewniał mnie pan, że jest pan zdecydowany. Co prawda, ja sam nalegałem, żeby pan to przemyślał do poniedziałku, ale akurat była okazja pogadać z telewizją i nie chciałem jej przepuścić. Dobrze zrobiłem, czy nie? - Myślę, że tak, gdyż ja już się zdecydowałem. - To świetnie. To co? W poniedziałek pan przyjdzie do mnie i wszystko dopniemy. A w ogóle to gdzie pan się zaszył? Nie mogłem pana złapać przez cały dzień. - Byłem na statku. Mam tu mnóstwo roboty. - Ach, więc pan już zaczął. Wiedziałem komu powierzyć to zadanie. I co pan o tym sądzi? - Zrobię z tego statku jacht. - Zaczyna mi się pan podobać kapitanie Gaberial. A swoją drogą, to powinien pan mieć przy sobie komórkę, na wypadek takich właśnie sytuacji. - Nie mam komórki. - Chyba będę musiał na tym się zastanowić. To do poniedziałku - zakończył. Jeszcze przez parę minut rozmawiałem z kierownikiem, który wypytywał mnie o różne szczegóły mojego planu odbudowy Polanki. Przy okazji spytałem go o przepustki dla ludzi, których bym wynajął do pomocy na statku. - Nie ma problemu. Proszę tylko zrobić listę, to na jej podstawie zawsze będą im wydane przepustki. Opuściłem biuro, a sekretarka ponownie obdarzyła mnie swym czarującym uśmiechem. Już z daleka zobaczyłem, że przy skrzynce napięciowej stoi jakiś gość ubrany w roboczy kombinezon i w czapeczce z daszkiem na głowie. Trzymał w ręku moją wtyczkę i uważnie jej się przyglądał. Przeszedłem obok udając, że nie zwracam na niego uwagi. Wyglądało na to, że moja kradzież prądu bardzo szybko została wykryta. Zdecydowałem się pójść na statek i wyrzucić drugi koniec kabla na pokład. Dzięki temu nie wskazywałby bezpośrednio na mnie jako na winowajcę. Gość jednak zauważył, że kieruję się do trapu i zawołał do mnie. Powoli się odwróciłem. - Do mnie pan mówił? udałem zdziwienie. - Tak. Pan jest z tego statku prawda? - Tak, czym mogę służyć? Gość wyrzucił już wtyczkę na ziemię i powiedział: - Kazali mi pana podłączyć. Wszystko już mam - pokazał palcem na wózek z narzędziami i zwojami kabli. - Niech pan spisze licznik. Bo od tego momentu, to będzie na pana rachunek. Spisałem licznik, a właściwie przyjrzałem się jak on spisuje i tylko podpisałem jego kwit. Potem ruszyliśmy w stronę statku rozciągając kabel. Wszedłem na trap i wywiesiłem koniec gai, a monter przywiązał do niej końcówkę. Potem wciągnąłem ją na górę, a on po chwili do mnie dołączył. Zobaczyłem, że nie zwraca uwagi na mój cienki kabelek pociągnięty dla kradzieży 220 woltów, tylko otwiera skrzynkę zainstalowaną na tylnej ścianie nadbudówki. - Podłączałem was poprzednio, a potem rozłączałem, stąd wszystko dobrze wiem - powiedział. Poskręcał kable i udał się do skrzynki. Wkręcił bezpieczniki i przekręcił wyłącznik. - Powinien pan mieć już napięcie. Musi pan tylko włączyć jeszcze na GTR. - Prawdę mówiąc nie wiem gdzie. - Dobrze, zaraz panu pokażę. Zeszliśmy do maszynowni i monter włączył jakiś olbrzymi wyłącznik w CMK. Od razu zaczęły mrugać świetlówki i pomieszczeniu zrobiło się całkiem jasno. - Radzę panu zrobić dokładny obchód statku. Czasem po takim długim odłączeniu mogło gdzieś coś zamoknąć i nie ma dobrej izolacji. Jeżeli poczuje pan gdzieś swąd, niech pan od razu wyłączy wszystko i mnie zawoła. Ale nie sądzę, żeby były problemy. Mówię to tylko na wszelki wypadek. - Dziękuję panu. - Nie ma sprawy. Niech pan uruchomi to pudło i w rejs. Mam nadzieję, że się panu powiedzie. Poszedł na nabrzeże pogwizdując. Po raz kolejny napotkałem się ze zrozumieniem i życzeniami powodzenia. Zacząłem wierzyć, że mi się uda. Pewnie sukces nie zależał tylko od tego, czy mi ludzie dobrze życzą czy też nie, ale takie życzliwe poparcie bardzo mnie mobilizowało. W myśli policzyłem. Najpierw zaoferował swą pomoc strażnik z bramy, a jeszcze przed nim z sympatią wyrażał się kierownik bazy, który teraz na dodatek przysłał montera o całe trzy dni wcześniej aniżeli obiecał i w dodatku nie czekając aż wykażę się jako rzeczywisty nowy armator statku. Może słyszał o tym wczoraj w telewizji i to mu wystarczyło, albo też uznał, że sprawa jest taka, że warto ją popierać. No i entuzjastyczny wręcz ton redaktora w telewizji. A dzisiaj od rana. Tomek oferuje pomoc, teraz monter pomaga jak może i życzy powodzenia. - Cholera musi mi się udać - pomyślałem. - Teraz nie mogę żałować tych kilku minut i pójdę podziękować kierownikowi za ten przyspieszony prąd. Rozpakowuję torbę, wrzucam do lodówki wodę mineralną i jakieś twarożki, które kupiłem w sklepiku koło stacji benzynowej. Włączam farela i rurę oraz zapalam światła. Przypominam sobie o ostrzeżeniu montera, więc na początek robię staranny obchód statku. Jest teraz łatwiej, bo wszędzie jest światło. Nie zauważam żadnych kopcących się przewodów, nie czuć też swądu topiącej się izolacji, więc jest chyba dobrze. Na wszelki wypadek postanawiam zawsze wychodząc ze statku wyłączać zasilanie. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Idę do kierownika, który śmieje się zadowolony z siebie, że zrobił mi niespodziankę. - Wie pan co? mówi. - Uznałem, że to dobra sprawa, a dobre sprawy trzeba popierać. No i ma pan prąd. Ale coś za coś. Zamawiam się na oględziny tego pana liniowca. Chciałbym zobaczyć, na co pan się porwał, - Oczywiście. w każdej chwili. Dzisiaj będę co najmniej do dziewiątej wieczorem. - Ach nie tak późno. Może gdzieś za dwie godziny. Wracam na statek. Jeżeli przyjdzie, to przynajmniej mogę go normalnie przyjąć w kabinie, która jest już porządnie wysprzątana. Muszę wykorzystać, że jest prąd i wywietrzyć, a może nawet otworzyć ładownie. Inspektor z PRS na pewno zechce je obejrzeć. Przydałaby się też woda. Nigdy do tej pory nie włączałem hydrofora, ale dochodzę do wniosku, że nie jest to żadna sztuka. Na początek sprawdzam na planie, gdzie są zbiorniki wody słodkiej, potem gdzie są ich sondy, ale ich nie znajduję. Domyślam się, że być może są tam szkła wskazowe. Rzeczywiście tak jest. Oba szkła są trochę brudnawe, ale widać w nich poziom wody. W obu zbiornikach jest po około dwadzieścia ton. Starczy mi na sto lat. Mam nadzieję, że woda nie jest zbyt zatęchła. Sprawdzam zawory na rurach. Ten na lewym zbiorniku jest otwarty, a ten na prawym zamknięty. Postanawiam tak pozostawić. Nie chcę kręcić zaworami, bo czasami zaczynają wtedy cieknąć. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Oglądam jeszcze hydrofor. Na oko wygląda normalnie i nie powinno być z nim kłopotów. Oglądam też dokładnie zbiornik podgrzewacza elektrycznego i decyduję, że jeśli ruszy hydrofor, to również włączę podgrzewanie. Ostatecznie należy mi się trochę luksusu. Idę do CMK, żegnam się i włączam hydrofor. Potem wracam do siłowni. Pompa hydroforowa wyje, a więc ruszyła. Zaraz nabije trochę wody i pojawi się ona w kranach. W CMK jest mała umywalka, więc niecierpliwie odkręcam kran. Najpierw słychać ssanie i świst powietrza, potem bulgotanie. Wreszcie z kranu zaczyna pryskać suchymi kawałkami rdzy, aż wreszcie pojawia się brązowa zardzewiała parskająca i prychająca bąblami powietrza ciecz. Błyskawicznie umywalka robi się brudna. Podobnie ściana koło niej, ale już po kilkudziesięciu sekundach strumień stabilizuje się i woda nareszcie jest bezbarwna. Ostrożnie ją smakuję i czuję, że jest całkiem dobra. A na pewno nadaje się do mycia oraz po przegotowaniu pewnie do picia. To na razie musi wystarczyć. Potem postaram się znaleźć hydrofor wody pitnej i również go uruchomić. Spoglądam na zegarek. Niespodziewanie zrobiła się już druga. Należy mi się drugie śniadanie, a właściwie obiad. Postanawiam jednak najpierw włączyć wentylację ładowni. Potem wrócę na herbatę, a może akurat pojawi się z wizytą kierownik. Polanka ma trzy ładownie. Wszystkie posiadają wentylację elektryczną. Pytanie tylko czy czynną. Ładownie zamykane są stalowymi pokrywami Mac Gregora i najlepiej byłoby je otworzyć, ale nie decyduję się na to. System napędu to bęben windy ładunkowej, na którym owija się kilka razy stalową linę, która ciągnie za sobą składające się pokrywy. Robota na dwóch. Idę na pokład i sprawdzam jeszcze raz klapy wentylacyjne. Oczywiście niepotrzebnie, bo przecież zaledwie wczoraj je otwierałem. Wreszcie wchodzę do masztówki i włączam jeden wentylator. Czekam chwilę, a tu cisza. Silnik nie startuje. Próbuję drugi. To samo. Idę do drugiej masztówki. Jeszcze raz to samo. - O cholera. Pierwsze kłopoty - myślę. - A tak dobrze mi dzisiaj szło. Jednak zaskakuję, że pewnie jest wyłączone zasilanie na GTR. Idę znowu do CMK i wyszukuję odpowiednie zabezpieczenie. Rzeczywiście jest wyłączone. Włączam je i chwilę czekam czy coś nie zacznie się dziać, ale nie. Wszystko jest dobrze. Jeszcze raz na pokład, do masztówki. Tym razem jest już dobrze. Wszystkie wentylatory po kolei ruszają wyjąc niesamowicie. Przypominam sobie przygodę z latarką i wyruszam na poszukiwanie słońc ładunkowych. Pan inspektor musi mieć do przeglądu dobre oświetlenie. W magazynku bosmańskim pod bakiem znajduję kilka świateł. Sprawdzam, że są czynne, a następnie roznoszę je do masztówek. Podłączam do gniazd i zapalam. Wszystko działa dobrze, więc gaszę je i opuszczam po jednym słońcu do każdej zejściówki. Będą gotowe na jutro. Teraz czas na herbatkę i jakieś kanapki. Z pokładu widzę, że do statku zbliża się kierownik towarzystwie jakiejś kobiety. Czekam przy trapie i wtedy w dziewczynie rozpoznaję jego sekretarkę. Początkowo nie poznałem jej w czapce na głowie. - Pani też nie boi się wchodzić na tego trupa, jak go nazywają niektórzy? - Ja tu jestem w charakterze osoby towarzyszącej - wyjaśnia i śmieje się sympatycznie. - Miła dziewczyna - myślę sobie i prowadzę ich na górę do siebie. - Napije pan się piwa? A może pani? Nie mam co prawda piwa, ale nie szkodzi zaproponować. Pewnie jest samochodem i i tak podziękuje, ale przynajmniej wykażę się gościnnością. Rzeczywiście oboje odmawiają, więc proponuję wodę mineralną, albo może kawę lub herbatę. Kierownik bierze wodę, a jego asystentka herbatę. Znów mi się upiekło, bo kawy oczywiście też nie mam. Monika jest naprawę ładna. Może trochę za szczupła, chociaż to też nie do końca prawda, bo piersi ma bardzo duże i ładne. Chyba nawet ładniejsze niż u Kasi Figury. Wyglądają teraz filuternie z szerokiego dekoltu, a po środku duży złoty krzyżyk jak u Kaliny Jędrusik. Ale nawet nie to jest najważniejsze. Po prostu mi się podoba i po cichu zaczynam się zastanawiać czy jestem w stanie wymyśleć jakiś pretekst, żeby się z nią umówić. Nie przychodzi mi żaden do głowy, zresztą kiedy, skoro codziennie do nocy pracuję na statku. Poza tym taka atrakcyjna dziewczyna ma adoratorów na pęczki i nawet nie zechce spojrzeć na starucha, jakim się sam sobie wydałem w porównaniu z jej dziewczęcą młodością i świeżością. Na oko ma tak z dwadzieścia pięć, sześć lat, a więc co najmniej dziesięć lat młodsza ode mnie Potem jeszcze oprowadzam ich po nadbudówce. Na pokładach nadal za duży bałagan i jest zimno. Kierownikowi bardzo podoba się salon pasażersko-oficerski. Polanka to statek trzydziestoletni, a wtedy gdy go budowano, jeszcze dbano o załogi i pasażerów. Załogi były liczne, pomieszczenia duże. Podobnie jest z salonem. Jest tu w sumie dwadzieścia miejsc przy wygodnych stołach i jeszcze kilka miejsc przy stolikach przyściennych, a oprócz tego mnóstwo wolnego placu po środku. W sumie można byłoby tu zrobić stojące party na pięćdziesiąt osób. Wpadam na pewien pomysł i zaraz rzucam go żartem kierownikowi: - Nie zechciałby pan wynająć tego salonu na party dla pracowników? Teraz modne są takie imprezy. Wszystko odpisuje się od podstawy opodatkowania, a jednocześnie spracowuje pan fundusz socjalny. Po co wynajmować drogi lokal, jeśli można to zrobić tutaj. Tanio, domowym sposobem. A za to w atmosferze balu na transatlantyku. O dziwo kierownik bierze to całkiem serio. - Przypuszczam, że to jest dobry pomysł. Pamiętam, że w dawnych dobrych czasach ciągle się urządzało jakieś przyjęcia na statkach, żeby było taniej. My sami mamy takie małe stateczki, że nie ma możliwości. Poza tym ciągle gdzieś pływają. Ale tu u pana naprawdę warunki są znakomite. I powiem panu, że będziemy musieli niedługo zorganizować jakieś przyjęcie, z tym że nie dla pracowników, a dla kontrahentów z głębi Polski. Jestem pewien że byliby zachwyceni możliwością balu na statku. Bal kapitański. Świetnie brzmi, co nie? Ostatecznie jest pan kapitanem, a więc nie byłoby w tym żadnej przesady. - Kapitalny pomysł - wtrąca się Monika. - Przecież tu jest wszystko na miejscu. Pentra z naczyniami z gorącą woda. Lodówka, podgrzewacz. Zresztą na takich bibach najważniejsza jest wóda. Jedzenie można kupić gotowe w garmażu i tylko podgrzać. Kupuję ten pomysł panie kapitanie i będę namawiać kierownika. - Ależ ja tylko żartowałem. - Niech pan nie żartuje. Najpierw narobił pan apetytu, a teraz się pan wycofuje? Ile pan chce za wynajęcie tej mesy na całą noc? - Nie ma mowy o wynajęciu. Jeżeli naprawdę jest pan zainteresowany, to bardzo proszę. Niech mi pan tylko za szybko nie przysyła rachunku za prąd. - Jakoś się dogadamy. Wreszcie oboje bardzo zadowoleni opuszczają statek, wylewnie żegnając się ze mną. Na pokładzie jest już ciemno, ale korzystam z tej okazji, że mam już prąd i zapalam światła pokładowe. Większość działa, tylko w kilku oprawach brakuje żarówek, lub są one przepalone. Na pokładzie szalupowym jest całkiem jasno, więc kończę wczoraj jeszcze rozpoczęte porządki. Potem z rozpędu obskakuję małe już pokładziki na poziomie mojej kabiny oraz na poziomie mostku. Dobrze się czuję, bo ta robota solidnie mnie rozgrzewa. Poza tym ostatnio nie miałem za dużo ruchu, a okazuje się, że trochę wysiłku od razu poprawia samopoczucie. Nie ma czasu na myślenie o zbyt wielu kłopotach. Decyduję się, nawet po przyjęciu ludzi do pomocy, każdego dnia robić coś wymagającego trochę wysiłku fizycznego. Po prostu w charakterze gimnastyki. Pracuję na pokładach do szóstej, a potem chronię się w ciepłym wnętrzu. Jako ostatni punkt dzisiejszego dnia pracy planuję próbę wszystkich urządzeń na mostku. Po chwili zastanowienia dokładam do tego próbę urządzeń w kuchni. Ułatwiam sobie zadanie włączając wszystkie możliwe światła na mostku. Potem próbuję po kolei włączyć urządzenia. Na pierwszy ogień idą obie UKF-ki i obie działają prawidłowo, potem echosonda, również działa. Otwieram drzwi zewnętrzne i dokładnie obserwuję anteny radarów. Wydają się być w normalnym, prawidłowym stanie, więc próbuję uruchomić po kolei oba radary i tu pierwsza niespodzianka. Żaden ani myśli ruszyć. Ponieważ nie ma w ogóle żadnej reakcji, więc domniemuję, że brakuje zasilania. Szukam jakichś dodatkowych wyłączników, ale nic nie mogę znaleźć. Według mnie powinny zadziałać, ale nie działają. Postanawiam poprosić jutro Tomka. To elektryk, więc natychmiast sobie z tym poradzi. Nieufnie oglądam żyrokompas i na razie decyduję się go nie włączać. Jutro będzie Tomek, niech się wypowie czy nie ma żadnego ryzyka. Nie odważam się również włączyć steru. Może trzeba coś jeszcze dodatkowo sprawdzić w siłowni lub w pomieszczeniu maszynki sterowej na rufie. Syrena oczywiście nie zadziała, bo na pewno zakręcona jest butla z powietrzem, nie mówiąc o tym, że jest na pewno pusta. Próbuję jednak mechaniczne cięgła, którymi otwiera się przepustnicę powietrzną w przypadku braku zasilania i stwierdzam, że działa to dobrze. Naciskam przycisk lampy szczytowej i ta też się pali. Przychodzi kolej na wszystkie światła, zarówno nawigacyjne, jak i te różnokolorowe na choince. Brakuje kilku żarówek, ale większość działa dobrze. Sprawdzam też Navtex czyli automatyczny odbiornik ostrzeżeń nawigacyjnych, meteorologicznych i innych. Zostawiam go włączonego, jeżeli jakaś stacja nada komunikat, to Navtex go wydrukuje. Włączam też satelitę nawigacyjnego, ale nie pokazuje się żaden sygnał. Pewnie znowu coś z zasilaniem. Dopisuję to na kartce dla Tomka. Natomiast bez większych kłopotów uruchamiam satelitę komunikacyjnego systemu Inmarsat-C. Wygląda na to, że działa dobrze, ale nie jestem pewien, czy PŻO ma jakąś umowę z kompanią radiową, nie mówiąc o tym, że to ja powinienem mieć taką umowę. Na razie zostawiam włączony, dzięki czemu przynajmniej sprawdzę czy odbiera komunikaty nadawane w systemie EGC. Potem przypominam sobie, że istnieją bezpłatne funkcje specjalne. Po wprowadzeniu odpowiedniego kodu można niektóre wiadomości przesyłać za darmo. Są to obserwacje meteorologiczne i niektóre systemy meldunkowe. Kojarzy mi się, że jest to kod 41, więc go wprowadzam, a potem szybko redaguję komunikat meteo, korzystając ze standardowego wzoru. Wysyłam go w eter, a właściwie w kosmos i zanim skończę robotę na mostku, z drukarki pokazuje się wydruk: Message delivery successful. A więc działa. Kolejna sprawa załatwiona. Potem dla pewności zaglądam do pierwszego tomu Radio Signals i stwierdzam, że rzeczywiście pamięć mnie nie zawiodła 41 to kod dla komunikatów meteo, 43 dla systemów raportowania, a jeszcze inne służą do uzyskania porad medycznych, pomocy medycznej i innych. W końcu mam zaliczone wszystkie urządzenia. Większość działa, a to co nie, to pozapisywałem w swoim notesie i być może już jutro pomoże mi Tomek. Teraz muszę jeszcze sprawdzić kuchnię i na dzisiaj dosyć. Okazuje się, że w kuchni nie ma czego sprawdzać, gdyż oprócz dużego pieca na środku nie ma tam niczego innego. Włączam jednak wszystkie płyty, a nawet oba piekarniki. Kontrolki są popsute, ale płyty chyba zaczną grzać. W międzyczasie sprawdzam jeszcze wszelkie oświetlenie oraz wyciąg elektryczny nad samym piecem. Wszystko działa, więc oblatuję po kolei wszystkie szuflady i szafki. Jest tam normalne wyposażenie kuchni, a więc masę garów, patelni, warząchwi, noży i tak dalej. Wszystko to stare, pogięte i poniszczone, ale w stanie używalności. Nie ma chyba potrzeby dokupywania niczego. Płyty są już ciepłe, więc oceniam, że są dobre i wyłączam je, a także piekarniki. Potem przypominam sobie o ewentualnej imprezie dla kierownika bazy. Wracam do pentry pasażerskiej i dokładnie badam zawartość szafek i półek. Na szczęście wszystkiego jest pod dostatkiem. Zarówno sztućców jak i kubków, talerzy czy też szklanek. Jeszcze myślę o kieliszkach, które jednak powinny się znaleźć w jakimś innym magazynku. Wpada mi do głowy myśl, że być może podchmieleni goście będą chcieli się przespać na statku. Miejscowi wrócą do domów, ale przyjezdni. Można zaproponować kierownikowi imprezę z noclegiem na miejscu. Pewnie będzie to dodatkowa atrakcja dla szczurów lądowych. Odnajduję gdzieś klucze do kabin pasażerskich i dokładnie je przeglądam. Wyglądają nad podziw dobrze. Widać, że ich ostatni opiekun zadbał, żeby były sprzątnięte, a potem nie dawał nikomu kluczy. Nawet pościel jest zupełnie świeża, a na umywalkach leżą kawałki mydła. To dobrze. W razie czego bez problemu można przenocować sporo osób, a gdyby tego było jeszcze mało, to mogę jeszcze zaoferować kabiny oficerskie i pilotową. Jak na razie jestem jedynym użytkownikiem tego statku. Tymczasem jest już po ósmej. Chyba czas powoli się zbierać do domu. Wychodzę jeszcze raz na pokład i wyłączam wentylację wszystkich ładowni, potem na mostek i wyłączam oświetlenie pokładów. Wreszcie wracam do kabiny i robię to na co miałem ochotę już od pierwszego dnia tutaj. Przymierzam się do koi. Kabina jest już na tyle nagrzana, że prawie na pewno można się odważyć spać na statku. Postanawiam od poniedziałku tu się przeprowadzić. Ostatecznie po co mam tracić benzynę, a także czas na dojazdy. Żeby zrealizować ten plan muszę mieć czystą pościel, więc ściągam wszystko łącznie z ręcznikami do jednego dużego wora. Po namyśle dodaję oba koce. Potem gaszę światła i zamykam kabinę. Wychodząc ze statku zamykam nadbudówkę na kłódkę, a w skrzynce napięciowej wyłączam zasilanie. Polanka znowu stoi ciemna i cicha. Wygląda jak opuszczona, ale wszyscy już wiemy, że w rzeczywistości wcale tak nie jest. Przy bramie strażnik pyta mnie co mam w worku. - Chyba nie wywozi pan jakiegoś nieboszczyka? - To bielizna do prania. Chce pan zobaczyć? - Nie muszę. Wierzę panu. Kiedy dojechałem do domu, to podobnie jak to było wczoraj już z dołu zauważyłem, że pali się tylko w kuchni. Żona tym razem też się dożywiała, ale już bez wina. - Dzisiaj nikt nie dzwonił? spytałem. - Absolutnie nikt. Zrobić ci coś do jedzenia? - Daj kawałek herbaty. - Mam smaczne pierogi. Sama zrobiłam, spróbujesz? - Chętnie. A co ty się taka troskliwa zrobiłaś? - Zawsze taka byłam, tylko ty tego nie zauważałeś. - Może i tak, ale nie ostatnio. - Ostatnio to się rozwodzimy i nie mam wobec ciebie żadnych obowiązków, ale po tylu latach chyba mogę ci coś zaproponować, podobnie jak ty mnie. W mojej głowie zapaliło się czerwone, ostrzegawcze światełko. Wyglądało na to, że pewnie coś potrzebuje, ale nie byłem tego pewien. Postanowiłem czekać, jeśli moje przypuszczenia byłyby słuszne, to sprawa sam powinna się lada chwila wyjaśnić. A jeżeli nie zaraz, to na pewno nie za długo. Nie myliłem się. Zaczęła mnie badać o moje plany odnośnie mieszkania. Widocznie doszła do wniosku, że w razie rozwodu będzie musiała się z nim pożegnać. Ostatecznie było moje jeszcze sprzed ślubu i nie podlegałoby żadnemu podziałowi majątku. Postanowiłem na razie być enigmatyczny i nie wypowiedzieć się jasno, ale nie było to łatwe, bo wciąż wierciła mi dziurę w brzuchu. W końcu spytała mnie, czy nadal upieram się przy rozwodzie. To było już zupełnie zagadkowe. Ostatecznie to ona chciała rozwodu, a nie ja. Ja raczej upierałem się, żeby go jej nie dać. Nie byłem pewien, ale doszedłem do wniosku, że coś jej się odwidziało. Może rzucił ją Konrad, a może po prostu obliczyła, że sama sobie nie da rady. Pewnie zaś doszła do wniosku, że będąc prywatnym armatorem będę miał przyzwoite dochody, co pozwoliłoby jej żyć jak do tej pory. Niestety, nawet gdybym jeszcze coś do niej czuł, to wszystko skończyło się właśnie wczoraj, gdy widziałem te wstrętne podrygujące, wychudzone, blade pośladki i słyszałem jej namiętne jęki. Między nami nic już nie można było naprawić. Powiedziałem więc, że tak. Ostatecznie odpowiedź ta pasowała i do pytania o to czy chcę rozwodu i o to czy będę upierał się, żeby nie zgadzać się na rozwód. Jeszcze chwile pogadaliśmy, a potem wrzuciłem do pralki całą pościel i ręczniki. Koce pozostały na drugi rzut. Żona przyglądała się temu podejrzliwie, ale nic nie powiedziała, a wkrótce poszła spać nie pytając tym razem o walonko. Ja zaś czekałem, aż skończy się program pralki, bo chciałem jeszcze powiesić bieliznę do suszenia, a w jej miejsce wrzucić do pralki koce. W międzyczasie porządkowałem notatki. Listy spraw do załatwienia rosły w nieskończoność i powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że tak na dobrą sprawę, to widzę tylko czubek góry lodowej. Na razie zajmowałem się tylko sprawami technicznymi, czyli po prostu uruchomieniem statku po długim postoju. I to jeszcze nie tknąłem wcale spraw maszynowych, które mogły być najtrudniejsze do przeskoczenia. Ale i tak uruchomienie statku było w zasadzie najprostszą częścią całej operacji. O pozostałych na razie nie myślałem. Jednak należało powoli się tym zająć. Oczywiście dużo będzie musiało się wyjaśnić, gdy w poniedziałek będę rozmawiał z Jasiakiem. Zapisałem jeszcze w notesie wielkimi literami: Zatrudnienie. O tym musiałem pogadać z Jasiakiem, a potem zacząć samemu o tym myśleć. To była najtrudniejsza sprawa. Nie sztuka było mieć statek. Sztuką było znaleźć dla niego takie zatrudnienie, żeby na tym zarobić. Jeśli takowego by się nie znalazło, to nawet jak najbardziej zminimalizowane, dzięki gospodarskiemu nimi zarządzaniu, koszty pozostawałyby tylko kosztami. Podczas pierwszej rozmowy Jasiak na temat ładunków rzucił tylko parę ogólników. Teraz musiałem go bardziej pociągnąć za język, a jeżeli to by nic nie dało, to samemu zainteresować się tym jak się wyszukuje korzystne ładunki. Myślałem nad tym chyba z godzinę i w końcu poszedłem spać. Na programatorze pralki widziałem, że jest ona zaledwie w połowie programu, a ja już nie miałem cierpliwości czekać.

 
 
 

Comments


WYDAWCA

Wydawcą  PoloniaSligo.Eu jest Acorn Blue Printing w Sligo.

Wydawnictwo zajmuje sie m.in. projektowaniem, drukiem,  tworzeniem profesjonalnych, nowoczesnych stron internetowych, a takze projektowaniem grafiki, skladu DTP oraz uslug Public Relations.

TEL: 071 915 7954  2013-2015 © Copyright

© 2014 by POLONIA SLIGO. Created by Acorn Blue Printing

bottom of page