top of page

Język polski pełen dampów, czyli ponglisz w pewnym sklepie.

  • poloniasligo
  • Nov 28, 2014
  • 6 min read

Uwielbiam go za uporządkowanie i chaos w jednym, za odmianę przez przypadki, za reguły i wyjątki od nich. Za te wszystkie kropki, kreski i ogonki. Za jego dźwięczność i melodyjność. Za syczenie i szumienie a czasem za miękkie brzmienie. Za to, że jest tak skomplikowany w swojej prostocie. Za to, że dla obcokrajowców jest najbardziej szeleszczącym z szeleszczących... Dlaczego o języku polskim? Ostatnio u mnie to temat bardzo na czasie. Chociaż, tak właściwie, to „ostatnio” trwa już od czterech lat z hakiem. Uwielbiam go. Tak, naprawdę. To nawet nie przez to, że studiuję kierunek, jaki studiuję, czyli najbardziej polski z polskich. (Chociaż może kłamię, bo pewnie ta filologia i spędzone z nią lata też dokładają swoją małą cegiełkę...) Uwielbiam go za uporządkowanie i chaos w jednym, za odmianę przez przypadki, za reguły i wyjątki od nich. Za te wszystkie kropki, kreski i ogonki. Za jego dźwięczność i melodyjność. Za syczenie i szumienie a czasem za miękkie brzmienie. Za to, że jest tak skomplikowany w swojej prostocie. Za to, że dla obcokrajowców jest najbardziej szeleszczącym z szeleszczących. Za jego plastyczność, giętkość i przez to łatwość pochłaniania elementów z innych języków. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, ale nie o tym tu teraz chcę pisać. Zatrzymam się na ostatnim. Jak to jest, że w języku polskim, szczególnie teraz słyszymy i widzimy, maaasę wyrazów, które brzmią nieswojo?...albo coraz częściej już „swojo” i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że nie są tak naprawdę polskie. Przykładów jest mnóstwo. Chociażby tak powszechny bokser, który w polskim brzmieniu jest pięściarzem albo auto, które jestsamochodem. Coraz bardziej „polski” staje się też weekend, futbol. Polszczyzna pod wpływem języka angielskiego zmienia się bardzo. W samej Polsce ludzie zaczynają już podczas rozmowy wtrącać angielskie słówka. A co z polszczyzną w Anglii? To dopiero ciekawa historia. Sama do niedawna nie wiedziałam, że aż tak ciekawa! Zaraźliwy ponglisz Szczerze mówiąc, to do momentu przyjazdu do Londynu, nie miałam pojęcia, że tak bardzo zainteresuję się tym tematem. Tak bardzo, żeby pisać o tym pracę magisterską. Gdy przyjechałam tu po raz pierwszy, ponad rok temu, pracowałam przez jakiś czas w sklepie. Oprócz tego, że było mnóstwo ludzi ze wszystkich stron świata, pracowałam też z Polakami. Wszyscy mówiliśmy po angielsku, każdy też mówił w jakimś swoim języku i tak Polacy mówili też po polsku, ale... no właśnie. Słuchałam moich rodaków mówiących do mnie, potem też rozmawiających między sobą, i słyszałam coś na pograniczu polskiego i angielskiego. Pomieszanie z poplątaniem i właściwie nie wiedziałam czy ten język jest bardziej polski czy angielski. Tak naprawdę to nie ani polski ani angielski, a ponglisz, czyli nowa odmiana polszczyzny przesiąknięta językiem angielskim. W tekście pisanym anglicyzmów czasem jest więcej niż wyrazów polskich i często tylko dzięki naszym ogonkom i kreskom można się domyśleć, że to język polski. Zabawne jest odmienianie angielskich rzeczowników przez polskie przypadki. Śmiesznie brzmi, gdy słyszysz odbiorę fona, dostałem pejslipa,– ale z drugiej strony... przecież normalne jest już pójście na drinka, wysyłanie maila czy pisanie smsa. Te wyrazy są całkiem legalnie „dopełniaczowane” czy „biernikowane”, dlaczego więc inne angielskie nie mogły by być? Podoba mi się też używanie angielskich przymiotników jako polskich rzeczowników, w dodatku w liczbie mnogiej. Na przykład w sklepie polujemy na redjusty. Reduced to przymiotnik, coś zmniejszonego, obniżonego- tutaj oczywiście cena, a te redjusty to po prostu przecenione rzeczy, które są na wyprzedaży. Dla purystów językowych, dbających o czystość mowy, takie wygibasy językowe to przejaw niechlujstwa, zaśmiecania języka. W pewnym stopniu to prawda. Jak tak dalej pójdzie to wszędzie pełno będzie obcych wtrąceń i nie uświadczymy już człowieka mówiącego czystą polszczyzną....właściwie, to już teraz dość trudno kogoś takiego spotkać... Jest jednak w tym całym „zangielszczaniu” polskiego języka coś niesamowitego. To pokazuje, że jest on jak materiał, zależny od swoich użytkowników. Możemy go zmieniać, przekształcać, dopasowywać według własnych potrzeb. Nic nie zmieni ani nie zahamuje tego, że polski i angielski na Wyspach będą się przenikać. Ponglisz ma i będzie miał się bardzo dobrze. Dla mnie to bardzo ciekawe zjawisko. Chyba dlatego, że miałam okazję usłyszeć wszystko na żywo, sama, chciałam czy nie chciałam- zaczęłam tym pongliszem mówić. Sezam spolszczonych anglicyzmów I właśnie tu historia o języku polskim łączy się z historią o sklepie, o którym już wcześniej wspomniałam. Pewien sklep- albo może w skrócie nazwę go Sklepem P., to moja wakacyjna przygoda, która zaczęła się rok temu w lipcu. Ogromny, dwupiętrowy, odzieżowy. Pełen najróżniejszych ubrań, które w Polsce uwielbiane i pożądane, tam są jednymi z najtańszych (chociaż...zaraz, zaraz....są najtańsze, bo porównując ceny tych samych albo bliźniaczo podobnych rzeczy z innymi sklepami, Sklep P. miał najniższe ceny). Dostępne masowo, masowo też widywane na ulicach. Po kilku tygodniach już na pamięć znałam rzeczy, które mieliśmy. Na ulicy widywałam dziesiątki tych ubrań, które codziennie wieszałam, układałam, sprzedawałam. Pracując w Sklepie P. czasem spędzałam w nim cały, calutki dzień. I tak, mimo woli przywiązałam się do miejsca i przede wszystkim do ludzi. Do klientów. Byli ludzie którzy przychodzili kilka razy w tygodniu, nawet nie na zakupy, ale po to, żeby połazić po sklepie, porozmawiać, poopowiadać co u nich, pochwalić się i pożalić. Byli też klienci jednorazowi- proszą o radę, kupują, wychodzą. Klienci upierdliwi, klienci niezdecydowani, klienci naburmuszeni, żądający od ciebie „niewiadomoczegoiwszystkiego”. Klienci uprzejmi, ciepli i serdeczni. Wszystkich dziś wspominam z uśmiechem na buzi. Ale i tak bardziej niż do klientów, przywiązałam się do personelu, kolegów i teraz już przyjaciół z pracy, czyli jak mówimy w Sklepie P. staffu :D Takk! To jest najpiękniejsza rzecz, jaką będę zawsze wspominać myśląc o Sklepie P. Spotkałam tam masę świetnych ludzi. Niesamowita jest tamtejsza atmosfera i jedna wielka mieszanka kulturowa. Twoimi kolegami z pracy są Hindusi, Muzułmanie, Arabowie, Nepalczycy, Brytyjczycy, Litwini i oczywiście.... Polacy! A jakżeby inaczej. W dzisiejszym Londynie nie ma chyba firmy, w której nie pracowałby chociaż jeden nasz rodak. I oczywiście tam gdzie Polacy, tam też język polski. Często pełen już anglicyzmów, które mimo wszystko wkradają się do słownictwa. Nie będę wspominać o tych znanych: Muszę dziś jechać pikadilką, ale nie doładowałem oysterki (...). Chyba wszyscy wiemy co autor miał na myśli, prawda? Przysłuchując się z zewnątrz pracownikom Sklepu P. nie zawsze jednak wiemy. Sklep P. to sezam ze spolszczonymi anglicyzmami, które z ust Polaków tam pracujących, wysypują się jak z rękawa. Fakt, że ktoś, nawet osłuchany z pongliszem, kto nie ma albo nie miał przyjemności tam pracować, nie będzie wiedział o co chodzi. To właśnie sprawia, że język Sklepu P. jest jak kod, szyfr, którzy znają tylko wtajemniczeni:D Słuchając go, na pierwszy rzut oka a właściwie ucha, można odnieść wrażenie, że to jakiś język zawodowy potężnej korporacji angielsko-polskiej. W sumie niecałe pół roku słuchałam i też używałam tego slangu. Najpierw było osłuchiwanie i dziwienie się- bo przecież kto normalny zrozumie. Zrób rekowerkę w kornerze na formalu, dokończ folding z departamentu 8, później jak zdążysz zanieś baskety do fitingów, aaaa i w międzyczasie idź na tille, bo był enałsment. Przepraszam, o co chodzi??!! I właśnie na początku nie wiesz o co chodzi, chwytasz się za głowę. Potem, w miarę jak pracujesz, słyszysz, mówisz, zaczynasz w tym pływać i czuć się jak ryba w wodzie. Wiesz już nawet czy wolisz folding czy hanging. Na początku trochę śmiałam się z tego, jak można nazywać składanie ubrań- foldingiem, wieszanie ich- hangingiem uporządkowywanie ubrań- rekowerką, róg sklepu- kornerem, dział z ubraniami eleganckimi-formalem, w ogóle dział- departmentem, koszyk na zakupy- basketem, przymierzalnię- fitingiem, kasy- tillami, a ogłoszenie- enałsmentem, skoro mamy i znamy polskie odpowiedniki tych słów. Pewnie dlatego, że określenie tego po angielsku jest łatwiejsze, szybsze. Może też dlatego, że na co dzień z innymi ludźmi i klientami rozmawialiśmy po angielsku i tak nam już w głowach zostały te angielskie nazwy. Więc w skrócie: jeśli chcesz wziąć nadgodziny albo urlop, to poprosisz o xxxovertime'a lub holideja. Jeśli źle się czujesz i nie możesz rano przyjść do pracy zrobisz się tak zwany sickcall. Departmenty to na przykład denim, formal, blouses, knitwear, czyli są działy takie jak jeansowy, elegancki, z koszulami albo z dzianiną. W pracy nosimy swoje uniformy i do tego badge, czyli plakietki z imieniem. Oprócz tego każdy (no prawie każdy) ma swój locker,czyli szafkę. Co miesiąc jest pay day i dostajemy payslipy, czyli w dzień wypłaty czekamy na druczki z wykazem płac. Możesz pracować na part lub full time, czyli pół albo cały etat. Sam sklep to shop floor, a magazyn to stock. Jeśli jest największy tłok, bardzo dużo ludzi, to jest po prostu busy Jeśli już jest busy to szybko będzie bałagan, pełno porozwalanych ubrań, buty w koszulach, bielizna w t-shirtach...mnóstwo rzeczy z innej bajki, czyli pełno dump'ów. Klientów, którzy składaja complain'a odsyła się do customer service, czyli skarżący się klienci- do obsługi klienta marsz. Oprócz staffu, supervisorów i menagerów są też instore cleanerzy i security czyli personel sprzątający i ochrona. Ubrania znajdziesz na pillar'ach, wall'ach, railach i hangerach, czyli filarach, ścianach, dużych, metalowych wieszaczydłach i zwykłych wieszakach. Zapomniałam jeszcze o display'u czyli wystawie. Po powrocie do Polski pisałam z jedną z moich bliskich koleżanek. Mówiłam jej, że już za nimi tęsknię, że brakuje mi naszego ciuchowego kociołka. Zapytałam też jak tam sobie radzą w pracy. Odpisała, tak:(...)Nastąpiło załamanie w funkcjonowaniu sklepu, w poniedziałek były tylko 3 osoby na departamencie 8, tak wiec o godzinie 9.30 dopiero skończyliśmy recovery i nawet nie tknęliśmy raili i basketów, a była ich masa i jeszcze więcej, ja robiłam recovery na swojej sekcji, Twojej, reduced rails, płaszczach, kurtkach i jeszcze dokończyłam knitwear (…) Czytałam to i uśmiechałam się sama do siebie :D Wszystko mi się przypomniało i poza tym pierwszy raz zobaczyłam napisane to w języku, w jakim zawsze mówiliśmy! Zobaczyłam i przypomniał mi się ten nasz polski, pełen właśnie "dampów" i innych stworków językowych, "basketów", "pikapów", "reili", "hangerów", "badżów", "redjustów", "fitingów", "holidejów", "ołwertajmów", "komplejnsów".

Małgorzata Kustusz ... The Polish Review

 
 
 

Comments


WYDAWCA

Wydawcą  PoloniaSligo.Eu jest Acorn Blue Printing w Sligo.

Wydawnictwo zajmuje sie m.in. projektowaniem, drukiem,  tworzeniem profesjonalnych, nowoczesnych stron internetowych, a takze projektowaniem grafiki, skladu DTP oraz uslug Public Relations.

TEL: 071 915 7954  2013-2015 © Copyright

© 2014 by POLONIA SLIGO. Created by Acorn Blue Printing

bottom of page