top of page
Search

Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 8

  • poloniasligo
  • Dec 8, 2014
  • 15 min read

znowu zyje.JPG

Dzięki uprzejmości autora Gabriela Oleszka możemy publikować tę powieść w odcinkach na naszych łamach.

Copyright by Gabriel Oleszek / kopiowanie, powielanie i dalsze publikowanie jest zabronione.

O Autorze http://www.marynistyka-oleszek.pl/

Zdjęcie oraz projekt okładki: Martin Pociecha / TheSolace Creative

8

Poniedziałek, drugi tydzień Rano wstaję w dobrym humorze. Jestem wypoczęty, wyspany i pełen energii. Żona też jest w jakimś dobrym nastroju i nawet pozwala się po drodze do Gdańska zawieźć do pracy. Parkuję przed budynkiem PŻO tym razem bez trudu znajdując miejsce. Kiedy docieram do sekretariatu Jasiaka spotyka mnie niemiłe rozczarowanie. Nie ma go w pracy. Dzwonił, że jest chory, ale jest nadzieja, że do jutra wydobrzeje. Jestem zły jak cholera. Rozczarowanie wyraźnie maluje się na mojej twarzy, bo aż sekretarka patrzy na mnie zaniepokojona. W końcu wychodzę na korytarz i nagle czuję się całkiem rozbity. Jestem kompletnie nie przygotowany na rozczarowania. Taki właśnie, a nie inny mój charakter był w dużej mierze przyczyną moich poprzednich kłopotów. Cóż, trudno przyjdę tu jutro, a dzisiaj pociągnę dalej robotę. Wykorzystam ten dodatkowy czas dobrze. Z tym, że z kolei jutro stracę dzień w biurze. Po chwili zastanawiam się i nagle zdaję sobie sprawę, że nie będzie to przecież czas zmarnowany. To co będę omawiał z Jasiakiem na pewno stratą czasu nie będzie, gdyż tak czy inaczej musimy to zrobić. Zdaję sobie sprawę, że w dużym stopniu moja praca będzie teraz polegać na uzgadnianiu różnych spraw. Kieruję się w stronę kadrowca, gdy nagle słyszę, że otwierają się za mną drzwi. Odwracam się i widzę, że sekretarka Jasiaka kiwa na mnie palcem. - Akurat dzwoni dyrektor, niech pan podejdzie. Wracam więc do jej pokoju i rozmawiam z Jasiakiem. A on jak gdyby wyczuł, że będę bardzo rozczarowany, gdyż proponuje żebym do niego zajrzał. Co prawda nadal leży, ale już się lepiej czuje, więc możemy spokojnie porozmawiać. - Tu u mnie będzie nawet lepiej, gdyż nikt nie będzie nam przeszkadzać. Żadnych niespodziewanych wizyt, żadnych telefonów. Niech pan wpadnie, powiedzmy, za godzinę. To akurat mi pasuje, gdyż tyle czasu pewnie mi zejdzie w kadrach. Zapisuję jeszcze adres i dobrze się składa, gdyż jest to nie daleko. Pójdę tam na piechotę. Od razu poprawia mi się humor. Stwierdzam że jednak nadal jestem bardzo podatny na zmiany nastrojów. Najważniejsze jest w tym to, żeby im się zbytnio nie poddawać. To znaczy, panować nad nimi i wszystko będzie w porządku. Idę do pokoju kadrowca i proszę go o pomoc w odnalezieniu jakiegoś dobrego mechanika, który by do mnie zaokrętował. Oczywiście jest takich dosyć dużo na lądzie. Kadrowiec dysponuje wieloma telefonami. W tym nie tylko własnych pracowników PŻO, ale także tak zwanych wolnych strzelców. PŻO poszło śladem wielu innych dawnych dużych przedsiębiorstw armatorskich i stara się pośredniczyć w okrętowaniu załóg na statki innych armatorów polskich i zagranicznych. Dlatego posiada w swojej bazie sporo danych innych marynarzy niż własnych pracowników. Oczywiście nadal na pierwszym miejscu jest obsługa własnych statków, oraz w pierwszej kolejności pracę dostają właśni ludzie, ale jest również sporo innych kontraktów. Przez dobre pół godziny notuję sobie ewentualnych kandydatów, głównie polując na swoich dawnych znajomych. Wykonuję od razu kilka telefonów, ale na razie bez skutku. Nie chcę nadużywać grzeczności kadrowca, więc decyduję się wieczorem wznowić polowanie od siebie z domu. Idę na piechotę do Jasiaka który, jak się okazuje, zdecydował się wstać z łóżka i sam mi otwiera. Wygląda rzeczywiście fatalnie. Jest jakiś blady i prawie przeźroczysty. Zdecydowanie nie sprawia wrażenia, że się dekuje w domu, ale naprawdę jest po chorobie. Częstuje mnie ulubioną kawą Gajos, to znaczy Pedros i zaczynamy rozmowę. - Przede wszystkim, drogi kapitanie, jaka jest pana decyzja? - Oczywiście tak. Biorę to, a właściwie już wziąłem. - No tak. Byłem tego pewien, ale dla formalności musi mi pan to potwierdzić. - Potwierdzam. - Dobrze. Zaraz zaczniemy omawiać jak właściwie powinna wyglądać pana, że tak powiem firma, ale najpierw proszę o trochę informacji. Powiedział pan, że już pan to wziął. Czy mam rozumieć, że ruszył pan konkretnie z robotą? - Oczywiście. Ruszyłem zaraz pierwszego dnia, wtedy kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, czyli w ostatnią środę. - No i co nie jest pan przerażony? - Jestem i nie jestem. Z jednej strony przekonałem się, że czeka mnie kupa roboty, a statek jest dosyć mocno zapuszczony, ale z drugiej doszedłem do wniosku, że nie patrząc na to ile tej roboty jest do zrobienia, trzeba się za nią od razu zabrać i nie zwracać uwagi na to, że wydaje się, że jej nie ubywa. Mogłem, albo być przerażony i wycofać się, albo nawet i nie wycofać, tylko narzekać i powoli się posuwać do przodu bez zapału, energii i przekonania. Drugą metodą było założyć, że musi się udać i tylko trzeba bardzo chcieć no i oczywiście zakasać rękawy i ruszyć z robotą od razu. Uznałem, że chociaż do zrobienia jest dużo, to nie jest to porywanie się z motyką na słońce, ale zadanie może trochę trudne, ale możliwe do wykonania. - No dobra. Cieszy mnie pana entuzjazm i prawdę mówiąc nie byłem pewien czy pan go w sobie tyle znajdzie. Tym większa radość, że jednak tak. Co pan zdziałał do tej pory? - Na razie rozpocząłem trochę konserwację na pokładzie. To znaczy zarówno stukanie rdzy jak i smarowanie wszystkich urządzeń. Sprawdziłem dokładnie stan ładowni i pokryw lukowych. Wszystko działa. Ponadto sprawdziłem wszystkie urządzenia nawigacyjne i mam spis czego brakuje. A także sprawdziłem szalupy i spisałem co trzeba w nich uzupełnić. - Widzę, że potrafi pan złapać byka za rogi. Jeśli już mowa o wyposażeniu, to ciągle mamy jeszcze trochę zapasów w magazynach. Sprzedając statki staraliśmy się z nich trochę wyposażenia zabrać. Głównie zawdzięczamy to zaradności naszych załóg, które wystarczająco cierpiały z powodu sprzedaży statku, więc starały się uratować co tylko się udało przed puszczeniem go do ludzi. - Właśnie chciałem o to spytać. Wybiorę się to uzgodnić do magazynu, jak tylko znajdę trochę czasu. - Mogę panu pomóc. Proszę dać mi te listy, a ja postaram się, żeby magazynier przygotował co tylko się da. Potem pan tylko sprawdzi, czy wszystko jest w dobrym stanie i to co pan wybierze jakoś podrzucimy panu na statek. - Mam tylko jedną kopię. - Ale ja mam tu faks i użyjemy go jako kopiarki. Jutro wezmę to ze sobą do pracy. Mógłbym to wysłać faksem, ale my tu teraz oszczędzamy nawet na tym. Bez takiego reżimu nie byłoby nas już wcale na powierzchni morza. No muszę przyznać, że sporo pan zrobił. - To jeszcze nie wszystko. Uzgodniłem z PRSem zakres napraw potrzebnych, żeby mogli wydać nam wszystkie certyfikaty. - Świetnie, ale z tego wynika, że zaraz przyjdzie do pana jakiś rachunek. Musimy założyć panu konto i w ogóle musi powstać firma. Ale o tym, jak już mówiłem, zaraz będziemy dyskutować. - Na razie nie będzie żadnego rachunku. Rachunki będą dopiero za inspekcje. - Ale jeżeli nie będzie pan przygotowany, to tych inspekcji będzie co najmniej kilka i za każdą trzeba będzie zapłacić. - Będę przygotowany. Po prostu PRS nie będzie liczył za tą inspekcję, którą zrobił wczoraj, żeby uzgodnić zakres napraw. Trafiłem na kolegę, który potraktował mnie właśnie po koleżeńsku. - Świetnie pan sobie radzi. - Dziękuję. Mam też już obiecanych ludzi, którzy zrobią wszystkie roboty blaszane. To są spawacze z uprawnieniami PRS. - No tutaj to wyda pan trochę grosza, ale chyba nie da się tego uniknąć. - Muszę powiedzieć, że może tutaj też nie będzie zbyt drogo. Na razie mam opłacić tylko za robociznę bezpośrednio spawaczom. Firma nie weźmie ani grosza zysku. Materiały też dostanę od nich po cenach hurtowych. Zresztą część już mam. - Wie pan co? Wtedy gdy mówiłem, że statek trzeba uruchomić domowym, nazwijmy to sposobem, to miałem na myśli właśnie to co pan robi. Właśnie o to mi chodziło, panie kapitanie. - Tak, rozumiem. I to tyle. Przede mną najtrudniejsze sprawy techniczne. Nie mam pojęcia o tym i potrzebuję dobrego starszego mechanika. Dlatego prosiłbym o jak najszybsze podesłanie kogoś. Na razie przeglądałem nazwiska, ale jeszcze nikogo nie upatrzyłem. - A to już pana sprawa, panie kapitanie. - Słucham? - Skoro jest pan niezależną firmą, to pana sprawą jest znaleźć kogoś, kto w maszynie zrobi to co pan zrobił na pokładzie. Gdybyśmy to mieli robić tradycyjnie, czyli obsadzić statek załogą, a potem wołać stocznie, serwisy, warsztaty i tak dalej, to z niczym byśmy nie ruszyli. Zaczął pan dobrze, a nawet bez cienia przesady, bardzo dobrze. Ale dotyczy to wszystkiego. Jeżeli damy panu naszego starszego mechanika, to trzeba będzie mu płacić te cztery tysiące zielonych pensji. A przy okazji, kto panu stuka te pokłady i inne elementy? - Złapałem harcerzy. Dla nas jest to bardzo tanio, ale oni i tak są zadowoleni, bo nie mogli znaleźć żadnej roboty. - Nie chciał pan wziąć naszych marynarzy czekających na zatrudnienie? Przecież to fachowcy. - Zgadza się, ale to by mnie wyniosło bardzo drogo. Mam jednego bosmana, a on już pokieruje tą młodzieżą i na pewno zrobią dużo dobrego. - Niech pan to samo zastosuje w odniesieniu do mechaników. Nie brać zawodowców, bo to bardzo drogie, ale działać podobnie jak pan sobie poradził na pokładzie. - Gdyby nie mój szacunek dla pana dyrektorze, to bym się roześmiał. Na pokładzie robią harcerze ponieważ pilnuje ich bosman, a gdyby nawet bosman nawalił, to ja mogę nimi pokierować. To proste. Sam byłem marynarzem, starszym marynarzem, oficerem i te wszystkie sprawy znam. Jeżeli coś im nie wyjdzie, to jestem w stanie im pomóc, wyjaśnić czy nawet zrobić za nich. Ale niestety nie jestem mechanikiem. Jeżeli nie dostanę mechanika z prawdziwego zdarzenia, to nie uruchomię niczego w siłowni. Mogę ją pozamiatać lub ewentualnie pomalować harcerskimi siłami, ale nic więcej. Tak, jak pan wspominał panie dyrektorze, jestem entuzjastą, ale jednocześnie nie jestem zdolny do wykonania cudów. - Oczywiście panie kapitanie. Mówiąc o tym, że ma pan sam poradzić sobie z maszyną miałem na myśli, żeby dobrał pan sobie ludzi, a nie żeby robił pan wszystko samemu. Myślę, że pan to zrobi i wobec tego proponuję zmienić temat i omówić formę pana działalności. - Czekam na to, a jeszcze bardziej na to, co dalej. - Czyli? - Jak już statek będzie mógł wypłynąć. To znaczy będzie wyremontowany, będzie posiadał wszystkie niezbędne certyfikaty i inne papiery, to co z nim będzie się działo? Będzie tak sobie stał przy nabrzeżu czy co? - Ależ skąd. Znajdziemy mu zatrudnienie. - No właśnie i to jest temat, z którym do pana przyszedłem. Zgodziłem się być armatorem, bo z początku wydawało mi się, że do tego wystarczy posiadać statek, ale przecież jeszcze ten statek musi mieć ładunki, żeby na siebie mógł zarobić. - Tak, ma pan rację. Nie sztuka jest mieć statek. Problem pojawia się, gdy trzeba znaleźć dla niego zatrudnienie. Powiem jeszcze tylko kilka słów o niebezpieczeństwach jakie mogą na pana czekać, a których stosunkowo łatwo można uniknąć. To wszystko na podstawie naszych doświadczeń tutaj w PŻO. - Zamieniam się w słuch. - Otóż wspomniał pan o starszych mechanikach. Nie obrażając mnóstwa prawdziwych dobrych marynarzy, muszę jednak stwierdzić, że masę wysokiej klasy fachowców odeszło z naszej firmy. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy zaczęliśmy sprzedawać statki, żeby spłacać długi. Wtedy bardzo wydłużyła się kolejka do okrętowania i niestety nasi mustrowacze znaleźli sposób na szybkie pieniądze. Po prostu zaczęli brać łapówki za zaokrętowanie. Niby, że podpłacenie jegomościa gwarantowało szybkie dostanie się statek. Problem tylko w tym, że oni nabrali tyle łapówek, że niemożliwe było szybkie znalezienie dla kogokolwiek statku, skoro było ich coraz mniej. Kolejka tych, co podpłacili zrobiła się bardzo długa. Powstał kompletny galimatias. Ale to nie trwało wiecznie. Mnóstwo dobrych oficerów i mechaników, a zwłaszcza z tych, którzy nie mieli kłopotów z językiem angielskim, znalazło pracę na obcych statkach. U nas pozostało już nieco mniej tych fachowców z prawdziwego zdarzenia, chociaż tacy też oczywiście są. - Wiem, że tak było. A nawet pamiętam wypadek, gdy chciałem się pozbyć jakiegoś starszego marynarza, bo niezbyt dobrze pracował. No i on mi wtedy, że przecież on musiał zapłacić, żeby dostać się na ten statek i jak go wyrzucę, to nie będzie miał z czego żyć. - I co, wyrzucił go pan? - Nie, bo nie chciałem mieć go na sumieniu. A swoją drogą, to o tych przekrętach mówili wszyscy. Skoro jednak i dyrekcja o tym wiedziała, to dlaczego się z nimi nie rozprawiono? - Długo by mówić. Nikt nikogo za rękę nie złapał. Może dzielili się z kim tam było potrzeba. Poza tym czasami tak się robi. Przymyka się oczy na krętactwa faceta, bo swoją robotę robi bardzo dobrze. Nie zawsze uczciwy jest lepszy. Uczciwy może być takim cholernym dupkiem, że swoją niewiedzą i brakiem doświadczenia narobi więcej szkód niż skorumpowany fachowiec. - Nie sądzę, że to była tak trudna sztuka kompletować załogi skoro, jak pan twierdzi, można było przebierać w ludziach jak w ulęgałkach. - Teraz już nie i dlatego proponuję panu dobrze się przyjrzeć kandydatowi na mechanika. A propos jeszcze tych mustrowaczy. Ci najgorsi sami się zwolnili, gdy skończył się interes. Mało tego odchodząc zabrali ze sobą olbrzymie bazy danych o ludziach i wykorzystywali to w swoich nowych miejscach pracy. - Na przykład? - Na przykład w zagranicznych firmach ubezpieczeniowych. Wiadomo, że marynarze na kontraktach nie objęci są ZUSem, a więc muszą się gdzieś ubezpieczyć prywatnie. Wtedy takiemu klarkowi bardzo przydają się adresy i telefony. Jeszcze powiem panu, że równie duże kłopoty mieliśmy z innymi pracownikami. Pewnie nawet większe. Mustrowacze, brutalnie mówiąc, nie wyciągali pieniędzy z kieszeni PŻO, tylko od marynarzy. Inaczej było z inspektorami technicznymi, którzy nagle zaczęli zlecać różne roboty prywatnym firmom. Otrzymywali za to prowizje. Mało tego, podpisywali rachunki na wykonanie znacznie większej ilości prac niż miały miejsce w rzeczywistości. Na przykład podpisali dwa razy więcej wymalowanych metrów kwadratowych niż było to w rzeczywistości, czy też dwa razy tyle metrów bieżących rur do wymiany i tak dalej. My płaciliśmy za te rachunki. Te i temu podobne przekręty pomogły topić naszą firmę, nie mówiąc o innych niekorzystnych decyzjach, jak utrzymywanie na siłę nierentownych linii i tak dalej. Teraz jest trochę lepiej. Najgorsi odeszli albo sami się ich pozbyliśmy. Poza tym firma jest mniejsza i tym samym łatwiejsza do skontrolowania, ale i tak marnotrawstwo jest ogromne. Niech pan zwraca na to uwagę. Pilnując wszystkiego samemu ma pan szansę zejść z kosztami bardzo nisko. W dodatku robi pan wszystko tanio. Harcerze, znajomi spawacze i tak dalej. U nas byłoby to niemożliwe, nie mówiąc już o wyciekaniu pieniędzy poza PŻO. - Z kosztami sobie poradzę. Będę tak niskie jak to tylko będzie możliwe, ale chodzi też o wpływy, czyli o zatrudnienie statku. - Właśnie tutaj będę mógł panu pomóc. Jest sporo ładunków, które my jako PŻO odrzucamy, gdyż są niskopłatne. Przy naszych wysokich kosztach własnych po prostu nie opłaca się ich brać, ale co innego z pana statkiem. Pan może na tym sporo zarobić. Mogę pana zapewnić, że takich ładunków znajdziemy panu sporo. Niech pan się nie obawia, pana statek będzie pływał. - To byłoby świetnie, tylko jeszcze na jakich zasadach to miałoby się odbywać. - Właśnie teraz musimy omówić formę pana przedsiębiorstwa. No więc zaczęliśmy omawiać zasady działania mojej firmy. Wszystko to było tak skomplikowane, że pewnie opisanie tego w dokładny sposób zajęłoby pół tej książki. Dyskutowaliśmy przez kilka godzin rozpatrując różne warianty. Czasami miałem wrażenie, że Jasiak chce mnie wkuplować w jakiś niejasny interes. Potem to się wyjaśniało. Później wydawało mi się, że to właściwie on chce zrobić interes na Polance, a ja jestem tylko podstawionym osiołkiem. Potem jeszcze zdawało mi się, że on po prostu chce sobie i innym udowodnić, że można w Polsce jeszcze zrobić interes na żegludze. A wreszcie pomyślałem, że ta Polanka to ma być taki pomnik dla niego samego. Ostatecznie niedługo odchodził na emeryturę i pewnie miałby dużą satysfakcję, jeżeli dzięki jego pomysłowi i jego zaangażowaniu w sprawę stało się coś dobrego. Ta ostatnia wersja była najbardziej prawdopodobna. Z tym, że Jasiak bardzo mocno chciał pociągać za sznurki. Niby miała to być moja firma, ale praktycznie wyglądało na to, że on ma ochotę wszystkim dyrygować. Mnie obdarzał robotą, kłopotami i odpowiedzialnością, a sam kierował. Słowem kapitan odpowiada, a Jasiak rządzi. Coś jak gdyby Krzaklewski zza pleców Buzka. Nie bardzo mi się to podobało, ale w końcu Jasiak uspokoił mnie, że mimo iż zapewne będzie miał takie skłonności, to jednak ostateczne decyzje będą należały do mnie, a przynajmniej będą ze mną uzgodnione. Oczywiście była to do pewnego stopnia fikcja skoro miałem być zależny finansowo od PŻO. Wiadomo, że ten kto daje pieniądze ten ma dużo, jeżeli nie wszystko, do powiedzenia. Idea całego przedsiębiorstwa armatorskiego sprowadzała się do tego, że dostawałem statek w bare boat czarter z odroczonymi terminami płatności stawek czarterowych. Ponadto miałem otrzymać pieniądze na rozruch. Było to na zasadzie pożyczki, którą miałem zwrócić, a właściwie regularnie spłacać ze spodziewanych zysków. Oprocentowanie miało wynosić tyle, ile aktualne depozyty terminowe w Banku PKO BP. Po prostu Jasiak, czy też właściwie PŻO nie chciało na mnie zarabiać, ale też i nie dopłacać. W sumie oznaczało to, że mimo iż mam korzystny kredyt, to po to, żeby się niego wygrzebać, powinienem ponosić jak najmniejsze koszty, żeby nie urósł on w nieskończoność. PŻO też wiele nie ryzykowało, gdyż zastrzegało sobie przyglądanie się moim wydatkom. Gdybym ich pieniądze przepuszczał, to po prostu przestaliby dawać, a wkład bez trudu ściągnęli przy pomocy komornika. Poza tym cały czas podczas napraw wzrastała wartość statku, więc to też było dla nich swego rodzaju zabezpieczeniem. Chociaż może problematycznym, gdyż ceny statków zazwyczaj kształtowały się zgodnie z sytuacją rynkową i czasem trzeba było przyzwoity statek sprzedać za grosze, a czasem wydać majątek, żeby kupić starego trupa. Niemniej jednak mogli dosyć łatwo oceniać stan statku. Omówiliśmy też cały szereg spraw organizacyjnych. Ja po prostu nie miałem pojęcia o prowadzeniu spraw technicznych, finansowych czy różnego rodzaju formalnościach jakich zawsze tysiące musi załatwić armator. Tutaj też pomocą służył Jasiak. Obiecał w każdej sprawie wskazać mi właściwych doradców. Mieliby oni załatwiać dla mnie wiele spraw na zasadzie umowy zlecenia. Oczywiście pierwsze co sobie pomyślałem to to, że Jasiak szykuje fuchy swoim znajomkom, ale nawet gdyby tak było, to przecież nie mogłem do wszystkich spraw zatrudnić ludzi na stałe, bo rzeczywiście od razu bym się zrujnował. Po ustaleniu wszystkiego zdążyłem do Urzędu Miejskiego, żeby zgłosić rozpoczęcie działalności gospodarczej. Było już za późno, żeby zarejestrować się jeszcze w Urzędzie Skarbowym i ZUSie, więc jako datę rozpoczęcia działalności przyjąłem następny dzień. Firma na razie została nazwana: Linia Żeglugowa Polanka z oficjalnym angielskim tłumaczeniem Polanka Shipping Lines. Kiedy w końcu podjechałem pod bramę portu zbliżała się już czwarta. Z parkingu za wartownią ruszał akurat żółty maluch, z którego ukłoniła mi się jakaś kobieta. Był to chyba znowu ten sam żółtek, którego spotkałem parę dni temu. Teraz też nie poznałem tajemniczej nieznajomej, ale przynajmniej z daleka jej się ukłoniłem, a właściwie odkłoniłem. Przez chwilę patrzyłem za odjeżdżającym z ogromnym hukiem przepalonej rury wydechowej maluchem, ale nadal nie wiedziałem kto to. Zapewne zapamiętała mnie z widzenia któraś z dziewczyn pracujących w baraczku i tyle. Przed statkiem przy trapie stali trzej młodzieńcy i czekali na mnie. Dałem im klucze, a sam poszedłem jeszcze porozmawiać z kierownikiem. Akurat, już ubrany, wychodził ze swojego pokoju, ale widząc mnie cofnął się do środka i zaproponował kawę. Oczywiście miałem ochotę, ale z drugiej strony widziałem, że mu się spieszy, więc podziękowałem. - Skąd pan wiedział, że pana szukam? spytał. - Nie wiedziałem. - Szukałem pana, a nawet dwa razy podchodziłem na statek, chociaż uważałem to za bezcelowe, skoro nikt się nie kręcił po pokładach. - Byłem w PŻO dopinać sprawy z związane z przejęciem tego statku. - A prawda, zapomniałem, i co jest pan już armatorem? - Tak, z tym że od jutra. Dzisiaj nie zdążyłem się zarejestrować w Urzędzie Skarbowym. - No tak. Bez tego ani rusz. Szukałem pana, ponieważ chcę się spytać, czy pan poważnie z tym party na statku. - Oczywiście. Możemy coś zorganizować. - No więc, dyrektor kupił ten pomysł, a nawet strasznie się do niego zapalił. W przyszłym tygodniku będziemy tu mieli sporą delegację, której chcemy zaproponować nocleg na statku i wieczorne przyjęcie. Co pan na to? - Nie mogę powiedzieć nic innego niż tak. A kiedy konkretnie to miałoby być? - No wie pan, panowie w delegacji nie lubią tracić niedziel, więc przyjadą tu w poniedziałek wieczorem. Droga podczas godzin pracy. Potem dwa dni tutaj, a droga powrotna znowu podczas godzin pracy i tydzień prawie z głowy. - A więc w poniedziałek. Dobrze. Proszę tylko powiedzieć czego pan oczekuje. - Ma pan ich nakarmić i napoić i to wszystko. Występów im nie będziemy organizować. Ile osób może pan przenocować? - Wygodnie dwanaście. Ale jeśli to konieczne, to jeszcze trochę po kabinach oficerów i załogi. Powiedzmy, góra dwadzieścia. - Nie będzie takiej potrzeby. Przyjedzie właśnie dwanaście osób. Drugie tyle będzie miejscowych. To co da pan radę? - To nie problem. Za ile mam właściwie to zorganizować. I muszę otrzymać trochę pieniędzy z góry, żeby zrobić odpowiednie zakupy. - No tak, armator z pustymi kieszeniami. Trudno, takie dzisiaj czasy. Proponuję przeznaczyć po dwieście złotych na osobę. Powiedzmy pięć tysięcy. Dostanie pan to już jutro w kasie. Z tym, że wystawi pan nam rachunek. Jeżeli domowym, jak pan mówi, sposobem nakarmi pan towarzystwo za powiedzmy trzy tysiące, to pana sprawa. Chodzi o to, żeby niczego nie zabrakło. Myśli pan, że to wystarczy? - Prawe mówiąc nie wiem. Nie mam doświadczenia. - Powiedzmy sześć, albo nie, niech będzie siedem tysięcy, ale wtedy już nie płacimy osobno za nocleg. No co zgoda? - Zgoda. I proszę się nie martwić Zorganizujemy to bardzo dobrze. - Chciałem, żeby pomogła panu Monika, ale uciekła już do domu. Może jutro z nią pan wszystko omówi. Ona ma więcej doświadczenia, bo nie raz załatwiała nam takie sprawy, tylko że do tej pory zawsze było to w knajpie. Teraz po raz pierwszy na statku. - Jutro idę do Izby Skarbowej, więc też się spóźnię, ale oczywiście zajrzę tutaj zaraz po przyjściu. Nie musiałem dodawać, że z dużą chęcią, bo Monika naprawdę mi się podobała. Przypomniałem sobie, że przyszedłem właściwie uzgodnić kontener na śmieci, a kierownik tylko machnął ręką. - Jutro, lub pojutrze mają akurat przyjechać wymienić, to zatrzymają się na parę minut przy panu i wrzucicie wszystko, czego się chcecie pozbyć. To najmniejszy kłopot. Wróciłem na statek. W międzyczasie dotarli tu już Antek i jeszcze dwóch młodzieńców. Jeden nowy, ale był już na liście, więc bez trudu dostał przepustkę. Ruszyliśmy znowu z robotą. Dwóch smarowników dalej ciągnęło konserwację wszystkich ruchomych urządzeń, dwóch nadal stukało na dziobie, Antek kontynuował na masztach, a ja poszedłem do szalup. Porządnie je umyłem gorącą wodą i zeskrobałem luźną farbę. Następnego dnia miałem zamiar je pomalować. Zrobiło się już ciemno, więc gretingi malowałem już przy światłach. Gdy skończyłem była dopiero siódma, a chciałem jeszcze trochę porobić, więc przyniosłem dwa słońca na pokład szalupowy i powiesiłem je nad szalupami. Jak zwykle robiłem robotę w odwrotnej kolejności. Najpierw umyłem szalupy, a potem zabrałem się za skrobanie rdzy z żurawików. Na szczęście powyżej szalup nie było zbyt wielu pęcherzy rdzy, więc rozłożyłem w szalupie plastykową markizę i przez dwie godziny poradziłem sobie z jedną szalupą. Druga musiała pozostać na jutro. W końcu zmęczony wróciłem do domu. Dopiero wieczorem przypomniałem sobie, że miałem od dzisiaj nocować na statku. Postanowiłem przenieść się tam następnego dnia. Od jutra, przez kilka dni, nie będę już musiał nigdzie jeździć, ani niczego załatwiać. Noclegi na statku będą miały więcej sensu. Mówię żonie o tych planach, a ona oczywiście na to, że staram się jej unikać. Tak jak gdyby to nie ona zażądała rozwodu. Na szczęście nie dochodzi do kłótni. Wyjaśniam jej, że chodzi tylko o to, żeby nie tracić czasu na dojazdy i przebieranie się. - Zrobisz jak zechcesz, ale powiem ci, że to naprawdę niewygodne, taki brak wiadomości. Przynajmniej mów kiedy wrócisz, a kiedy nie, żebym się nie niepokoiła. Rozwód, to jedna sprawa, a normalne stosunki między ludźmi, to druga. Ostatecznie byliśmy tyle lat razem - powiedziała. - Masz rację.

 
 
 

Comments


WYDAWCA

Wydawcą  PoloniaSligo.Eu jest Acorn Blue Printing w Sligo.

Wydawnictwo zajmuje sie m.in. projektowaniem, drukiem,  tworzeniem profesjonalnych, nowoczesnych stron internetowych, a takze projektowaniem grafiki, skladu DTP oraz uslug Public Relations.

TEL: 071 915 7954  2013-2015 © Copyright

© 2014 by POLONIA SLIGO. Created by Acorn Blue Printing

bottom of page