Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 9
- poloniasligo
- Dec 14, 2014
- 23 min read

Dzięki uprzejmości autora Gabriela Oleszka możemy publikować tę powieść w odcinkach na naszych łamach.
Copyright by Gabriel Oleszek / kopiowanie, powielanie i dalsze publikowanie jest zabronione.
O Autorze http://www.marynistyka-oleszek.pl/
Zdjęcie oraz projekt okładki: Martin Pociecha / TheSolace Creative
9.
Następnego dnia jest już wtorek. Właśnie mija pierwszy tydzień od tej nieoczekiwanej propozycji Jasiaka, a ja jadę do Urzędu Skarbowego załatwić formalności. Potem ZUS. W końcu na statek, a właściwie do portu trafiam po trzynastej. Zdaję sobie sprawę, że teraz będzie mnie czekać coraz więcej takich wyjazdów. Najchętniej siedziałbym cały czas na statku i robił coś pożytecznego, ale po prostu nie da rady. Na szczęście od jutra Antek będzie już przychodził codziennie od samego rana. Przynajmniej dopilnuje gospodarstwa, wtedy gdy będę musiał gdzieś jechać. Pierwsze co zauważam, gdy docieram do portu to to, że pod moim statkiem stoi kontener na śmieci. Idę podziękować kierownikowi, a on tylko macha ręką. - Był akurat wolny dźwig, więc przerzucił kontener bliżej pana. Tamten statek wyniósł wszystkie śmieci do czysta, a za kilka godzin wypływa, więc poradzi sobie bez kontenera. Jutro będzie on wymieniony, więc niech pan wyrzuci wszystko jak najszybciej, bo nowy kontener znowu pójdzie w tamto miejsce, trochę dalej od pana. Widzę Monikę, więc chcę z nią trochę pouzgadniać, ale kierownik wysyła mnie do kasy, którą mają wkrótce zamknąć. Rzeczywiście, kasjerka wydaje mi siedem tysięcy i zaraz potem zamyka okienko. Wracam do Moniki i korzystając z tego, że akurat nie ma kierownika proponuję jej spotkanie wieczorem na mieście celem omówienia wszystkich przygotowań do imprezy. - Można by to uzgodnić teraz, ale naprawdę mam tyle roboty na statku, że muszę wykorzystać każdą chwilę dziennego światła - tłumaczę. Oczywiście to nie prawda. Po prostu chcę się spotkać sam na sam, z atrakcyjną sekretarką. Pewnie zaraz wróci jej kierownik, dlatego tutaj nie ma specjalnie korzystnych warunków do rozmowy. Widzę, że Monika trochę się waha, ale w końcu się zgadza. Chyba nie potrafię ukryć swego zadowolenia z jej zgody, bo patrzy na mnie rozbawiona, a w końcu mówi: - Ale dlaczego pan udaje, że mnie nie zna? - ? - Zawsze pierwsza się panu kłaniam, a pan mi się ledwie odkłania. Ach, to ona była w tym żółtym maluchu, zaskakuję. Mogłem się domyślić, ale naprawdę nie poznałem, z czego zaraz się tłumaczę i robi mi się głupio, bo w ogóle jestem nieśmiały z kobietami, a to tym bardziej mnie to wytrąca z równowagi. Zaczynam się jąkać i czerwienić jak dzieciak, który coś przeskrobał. Ale Monika lituje się nade mną i obraca to w żart. Umawiamy się na dwudziestą. Dzisiaj będę musiał zakończyć pracę wcześniej. Idę na statek i wznawiam robotę przy żurawikach szalupowych. W ciągu dwóch godzin ostukuję i oskrobuję rdzę na żurawikach drugiej szalupy. Na razie tylko w tej części, która jest ponad poziomem szalupy. Potem zwijam brezent i wysypuję resztki farby i rdzy na pokład, który następnie zamiatam. Dzisiaj chcę już tylko malować, więc nie powinno się więcej nabrudzić. Zaczynam od zaminiowania oskrobanych miejsc, a potem przynoszę resztki pomarańczowej farby. Maluję lewą szalupę miękkim, płaskim, szerokim pędzlem, do zakamarków dostając się pędzlem kątowym, zwanym przez marynarzy winklem. Farba słabo kryje i korci mnie, żeby pociągnąć grubiej, ale przypominam sobie z dawnych czasów, że ta pomarańczowa farba sygnałowa jest szczególnie zdradliwa. Wystarczy trochę grubsza warstwa, żeby podczas schnięcia marszczyła się tworząc nieestetyczne kożuchy. W końcu decyduję się pomalować jedną ławeczkę grubiej, właśnie tak aby całkiem pokryło, a resztę cienko. Jutro ocenię. Jeśli ta gruba warstwa wyschnie równomiernie, to w drugiej szalupie zastosuję tą samą metodę i oszczędzę czasu na krycie drugą warstwą. Pojawia się Antek oraz jeszcze czterech młodzieńców, którzy zaczynają robotę od wynoszenia śmieci do kontenera. Jest tego bardzo dużo, więc cała operacja zajmuje prawie dwie godziny. Antek zaś widząc, że kończy mi się farba wybiera się po pożyczkę, albo na jakąś wymianę na stojący przed naszym dziobem mały stateczek CPN. Jakoż wraca po pół godzinie z puchą farby. - Za co pan to przehandlował? pytam. - Tym razem za darmo. Mają tej farby za dużo. I tak jeszcze zostało im na pomalowanie całości u siebie. Gdybyśmy nie zabrali ich nadwyżki, to po prostu by się u nich zestarzała. Można powiedzieć, że pomogliśmy im uniknąć marnotrawstwa. - Bardzo szlachetnie z naszej strony. Prawda? - Prawda, panie kapitanie. Pomogło mi też to, że spotkałem tam znajomka, ale chyba i bez tego daliby nam tę puszkę. Niech pan sobie wyobrazi, że bardzo mnie wypytywali o nasze plany. To znaczy o pana plany. Bardzo się tym interesują. W pozytywnym sensie. - Ja też spotykam takie objawy. Ludzie naprawdę się cieszą jak ktoś zaczyna robić coś pożytecznego. Chyba każdy ma dosyć tego słuchania tylko o bankructwach i upadkach. Wszystko się nie opłaca, nic nie da rady i tak dalej. - Chyba tak jest. Zwłaszcza jak się napatrzyli na to co się działo z naszą flotą. Mam na myśli nasze PŻO. Boże święty, żeby taką firmę przeputać. Głos się na głowie jeży, jak się o tym pomyśli. - Nie potrafili się dostosować do gospodarki rynkowej. - Nie potrafili się dostosować? Pan chyba raczy żartować panie kapitanie. Potrafili jak nikt inny, ale w sensie dbania o siebie. Rozkradli flotę na naszych oczach. Czy pan myśli, że ta przyspieszona sprzedaż była potrzebna. Skądże, wystarczyło może sprzedać kilka statków, żeby popłacić długi, a reszta już bez tych obciążeń długami mogła pływać i zarabiać. Celowo zaniżali wyniki, wpędzali linie w straty, żeby potem za grosze sprzedać znajomkom, którzy dawali łapówki. Jeżeli zaniżyło się cenę sprzedaży statku o milion dolarów, to kupujący Grek czy Żyd bez zmrużenia oka i bez targowania mógł odpalić z tego sto tysięcy. Kilka statków i wszyscy przy żłobie są urządzeni do końca życia. Tak to się odbywało panie kapitanie. - Co pan za defetyzm tu szerzy? Wierzy pan w te wszystkie plotki? Przecież dawno by ich pozamykali, gdyby rzeczywiście tak się działo. - Niech pan nie będzie naiwny panie kapitanie. Właśnie z takich jak pan i ja, którzy byli uczciwi, najwięcej korzystali. Myśmy, póki się dało, starali się pracować normalnie, a oni ile tylko mogli to korzystali z tej pracy. Słyszał pan o przypadku serwisu SNA? - Słyszałem. Zamknęli go, gdyż był nierentowny. - Był nierentowny przy takim rozliczaniu jakie zastosowało PŻO. Krążył po flocie list do dyrekcji, a właściwie kopia listu, kierownika tej linii. Otóż PŻO naliczało tej linii za każdy dzień statku jedenaście tysięcy dolarów kosztów stałych. Przy takich kosztach stałych nie można było wyjść na swoje. Ale linia mogła podobnej, czy też tej samej, wielkości statek wyczarterować z wolnego rynku za pięć tysięcy dolarów. Ponad dwukrotnie taniej. Mało tego, oni byli gotowi odprowadzać za te swoje statki po siedem tysięcy na konto PŻO i wtedy byliby jeszcze rentowni. Ale PŻO uparło się przy jedenastu tysiącach. - Czemu w takim razie nie wzięli statku z rynku za pięć tysięcy? - Bo linia nie była autonomiczna. O wszystkim decydowała czapka. Zamknęli linię, bo nierentowna i opylili statki za bezcen. Mało tego, w tym samym czasie dwa siostrzane statki do tych właśnie z linii SNA były wyczarterowane na zewnątrz po cztery i pół tysiąca dolarów. Czyli PŻO obcym oddało statki za niewiele więcej niż ponad jedną trzecią ceny tego czego żądali od swoich. Jak więc ci z SNA mieli wyjść na plus? Kierownik proponował właśnie, że weźmie te dwa statki i da za nie po siedem tysięcy, ale nie, PŻO wolało zamknąć linię, a tamte statki nadal przynosiły zaledwie po cztery i pół tysiaka, a właściwie nie przynosiły, bo czarterujący zbankrutował i nie płacił. Statki chyba odzyskano, zresztą po to, żeby natychmiast je sprzedać, ale pieniądze za czarter, przynajmniej częściowo, przepadły. Taki interesy robiło PŻO i dlatego jest tym czym w tej chwili jest. - To, co pan mówi, brzmi wręcz strasznie. Jeżeli jest w tym chociaż część prawdy, to wszyscy winni powinni siedzieć w pierdlu. - Gdyby trzeba było zamknąć tych, którym się to należy, to zabrakłoby więzień. To była mafia. Wszystko było tak porozgałęziane i pouzależniane jedno od drugiego, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał tego tykać. Jedni, tacy jak my, starali się robić co tam można było dobrego. Inni, nieuczciwi przyłączali się do głównych rekinów, żeby pożerać odpadki z ich stołu. Taka jest prawda o PŻO. - Może o dawnym. Teraz jest już lepiej. Przecież jakoś tam pływają. - Jak już nie pozostało prawie nic do opylenia, to i nie opylają. Jeżeli uda nam się uruchomić ten statek i wyjść na plus, będzie to najlepszy dowód, że można było coś zrobić, tylko że się tego nie zrobiło. - Dobra, panie Antku. Zamotywował mnie pan negatywnie, ale i tak nie zdusi pan we mnie zapału do tego projektu. Bierzemy się do roboty. - Nie chciałem pana zniechęcać, tylko pokazać co z nami zrobili. Dlatego właśnie możemy liczyć na sukces, że dużo ludzi widzi w nas takich pozytywnych wariatów, którzy chcą ciągnąć sprawę, na którą mało kto by się pisał. - Dobra, panie Antoni. Ciągnijmy tę sprawę. No więc ciągnęliśmy. Młodzież wyniosła cały majdan na nabrzeże do kontenera, który przypominał teraz wieżę Eiffela oraz zabrali się za ostatnie już smarowniczki na statku. Bosman działał w linach, których sporo było do wymiany. Między innymi stalowe talie obu trapów. Ja zaś po raz drugi malowałem gretingi szalupowe. Koło szóstej moi pomocnicy pojechali do domów, a ja jeszcze pracowałem do siódmej. Potem się wykąpałem, przebrałem i podążyłem na spotkanie z Moniką. Jadąc odczuwałem na przemian lęk i przyjemne podniecenie. Bardzo dawno nie umawiałem się z kobietą. A właściwie nie robiłem tego nigdy od kiedy poznałem moją obecną, a już wkrótce byłą żonę. Lęk dlatego, że byłem bardzo nieśmiały, a w szczególności w stosunkach z kobietami i nie wiedziałem jak sobie poradzę na tej pierwszej randce. Podniecenie dlatego, że Monika za każdym razem, gdy ją ponownie zobaczyłem coraz bardziej mi się podobała i mimo swojej nieśmiałości liczyłem na to, że uda nam się zawiązać bliższą zażyłość. Na miejsce przyjechałem kilka minut wcześniej, a Monika pojawiła się punktualnie o dwudziestej. Ponieważ spotkanie mieliśmy przed barem Niespodzianka, więc zaproponowałem, żeby wejść do środka na kawę. Monika krótko oświadczyła: - Jestem za - i weszła do środka. Jak już wspominałem jestem nieśmiały i raczej małomówny i nie bardzo widziałem o czym dyskutować, więc na początku co chwila zapadało kłopotliwe milczenie. Potem powoli się rozkręciłem, co zresztą było dla mnie typowe. Zawsze potrzebowałem trochę czasu, żeby dostosować się do takiej czy innej sytuacji. Muszę przyznać, że z dużą pomocą przyszła mi sama Monika, która była o wiele bardziej wygadana niż ja. No i jakoś to poszło. Właściwe ona sama mówiła niewiele, ale za to pytała. Ja po prostu nie bardzo wiedziałem o co ją spytać. No bo przecież nie mogłem jej pytać o ciekawe sytuacje z jej pracy przy monitorze komputera i za biureczkiem w przedpokoiku szefa. Wydawało mi się, zapewne niesłusznie, że nie ma w tym nic ciekawego. Natomiast Monice, też zapewne niesłusznie, wydawało się, że na statku, w rejsach są same ciekawe sytuacje. O czym ja z kolei wiem, że nie jest to prawdą. Ale znowuż na przestrzeni lat uzbiera się tyle różnych wydarzeń, że właściwie jest o czym opowiadać. No więc, trochę jej poopowiadałem i z przyjemnością stwierdziłem, że wydawała się być zainteresowana. Gadaliśmy tak chyba z godzinę i nie padło ani słowo na temat przygotowań do imprezy zamówionej przez kierownika. I nie wynikało to z tego, że zapomniałem, ale wolałem zatrzymać to sobie jako pretekst do następnego spotkania. Im dłużej siedziałem z Moniką tym bardziej mi się podobała. Była naprawdę ładna i bardzo szczupła, taka właśnie jak lubię. Jedyne co wydawało się w nadmiarze to były te jej piersi. Naprawdę bardzo duże i bardzo ładne. Sprytna szelma wiedziała o tym i na naszą randkę włożyła bluzkę z takim dekoltem, żebym mógł się im dokładniej przyjrzeć. Zniknął gdzieś krzyżyk ala Kalina Jędrusik, a piersi były na tyle na wierzchu, że gdy pochyliłem się bardziej do przodu, to mogłem zobaczyć brązowe granice brodawek. Byłem w rozterce, gdyż miałem straszną chęć zaglądnąć do tego zachęcającego dekoltu, ale jednocześnie okropnie krępowałem się pokazywać moją łysinę trochę w stylu Wladimir Putin. Po prostu jako tako wyglądałem na wprost, ale to złudne wrażenie mijało gdy się pochylałem do przodu i wyeksponowywałem rzadzizny na czubku głowy. No więc starałem się zaglądać w stanik Moniki jednocześnie nie pokazując jej nagiej prawdy o sobie. Nie przychodziło mi wcale do głowy, że wygląd mojej łysiny zna ona doskonale, gdyż ogląda ją niejako z zewnątrz, a ja nie mam takiej możliwości. Jeszcze jedna rzecz, która mnie trochę zaskoczyła. Otóż gdy sztampowo spytałem ją co sobie życzy do picia, byłem przekonany, że dotyczy tego czy jest to kawa, czy herbata czy też coś zimnego. Monika natomiast zażądała tequili. Tak mnie to zaskoczyło, że nawet spytałem czy nie boi się prowadzić, ale zmyła mnie tym, że nie jest samochodem, a bezpieczny powrót do domu, to chyba jej zapewnię. - Zdaje się, że jest pan doskonałym abstynentem - dodała. - Wprost przeciwnie. Mam kłopoty związane z alkoholem, ale wolałbym, przynajmniej na razie, nie mówić na ten temat - odrzekłem. - No dobrze. Nie mówmy na ten temat. Ja z kolei nie mam problemów, więc poproszę jedną tequilę. Przynajmniej na razie jedną. Tak się zaczęło spotkanie, a zanim się zakończyło były jeszcze dwie tequile. Monika wydawała się przyjmować je bardzo dobrze, wręcz naturalnie. Możnaby powiedzieć, że wchodziły w nią bardzo miękko. W końcu zamknęli Niespodziankę i musieliśmy wychodzić. Monika była we wspaniałym nastroju w czym zapewne pomogły jej trzy tequile. Ja też świetnie się czułem. Nie wydawało mi się, żebym coś na rozrabiał, czy też czymś rozczarował Monikę, a to już było sukcesem. W trakcie tego spotkania zacząłem nabierać coraz większej ochoty na nią. Po prostu teraz już jej pragnąłem, chociaż przedtem wydawało mi się, że będzie to tylko takie spotkanie dla przyjemności obojga. Ordynarnie mówiąc miałem normalnie ochotę ją przelecieć nie patrząc na to, że byłem żonaty. Zresztą to akurat najmniej mnie krępowało, gdyż moja żona przecież zażądała rozwodu i tak naprawdę, to małżeństwem byliśmy tylko na papierze. Miałem okropną ochotę ją przelecieć i teraz gdy piszę te słowa i mogę ocenić tamtą sytuację z perspektywy czasu, wiem że było to całkiem realne. Niestety na przeszkodzie stanęła mi moja nieśmiałość i w ogóle kult dla kobiet w jakim zostałem wychowany. Po prostu nie miałem śmiałości nawet napomknąć na ten temat. Gdy zamknęli Niespodziankę udałem, że przypomniałem sobie o planowanych zakupach na imprezę dla delegacji. Zaproponowałem, że skoro zamykają nam bar, to najlepiej pojechać do mnie na statek, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. - No i co będziemy robili na tym statku? - No spiszemy wszystko co potrzeba kupić czy zamówić. Po prostu wszystko poustalamy. - Mało ciekawa propozycja mój panie. Mieliśmy to zrobić właśnie tutaj, ale cały czas mnie zagadywałeś. - No to jedźmy do mnie. - Szybki jesteś, wiesz? Nie myśl sobie, że jestem taka. Za pierwszym razem, kto to widział? Oczywiście moja nieśmiałość nie pozwoliła mi dowiedzieć się co to mogłoby być za pierwszym razem. Cholerna nieśmiałość zawsze prowadziła do tego, że traciłem to co wydawało się być w zasięgu ręki. Powiedziała mi jeszcze tylko, żebym zadzwonił jak będę miał czas, to się umówimy i naprawdę wszystko ustalimy. Skończyło się na tym, że odwiozłem Monikę pod jej dom, a na pożegnanie udzielono mi pocałunku, który chyba stanowił dla Moniki normalną formę rozstania się po randce. Wyglądało to w ten sposób, że gdy korzystając z ciemności panujących pod jej blokiem pochyliłem się ku niej właśnie z nadzieją, że może uda mi się ją pocałować, ona sama jak gdyby wypięła swoje słodkie usta do mnie i szepnęła: - No daj pysia - i po krótkim cmoku zniknęła za szklanymi drzwiami. Ja, jak to ja, zanim się obudziłem, to jej już dawno nie było, a sam dotykałem swoich ust ręką i zastanawiałem się, czy naprawdę jeszcze przed minutą przycisnęły się do nich usta Moniki. Moja ślamazarność została ukarana tym, że po powrocie do domu i po udaniu się do łóżeczka na spoczynek nie mogłem zasnąć, gdyż moja wyobraźnia była cała naładowana gorącymi, dozwolonymi od osiemnastu lat scenami z Moniką. Dla porządku wspomnę, że największą niespodziankę sprawiłem żonie, która myślała, że będę spać na statku. Dla mnie ona też była pewnego rodzaju niespodzianką, gdyż siedziała w domu i oglądała jakiś durny Talk Show w telewizji, ale była przy tym całkiem sama. Dziwne, zważywszy na to, że po raz pierwszy miała mieć wolną chatę. No, ale to nie był mój problem, więc pogadawszy z nią przez chwilę na idiotycznie niezobowiązujące tematy poszedłem spać. Gdy rano wstałem, żona przypomniała sobie, że dzwonił do mnie Jasiak. Podobno prosił o kontakt, gdyż coś dla mnie miał. Domyśliłem się, że pewnie chodzi o to, że znaleźli coś z mojej listy zamówień w swoich magazynach. Zdecydowałem się jednak pojechać najpierw do portu. Po pierwsze Antek nie miał kluczy i musiałem go wpuścić. Chociaż znając go, to znalazłby sobie coś do robienia na pokładzie bez potrzeby otwierania nadbudówki ani magazynków. Ale po co miał pracować w swoim porządnym ubraniu, skoro kombinezon był w kabinie bosmańskiej. Zdecydowałem się zadzwonić do Jasiaka z portu od kierownika. Potem ewentualnie mogłem pojechać do magazynów. Oczywiście nie będę ukrywał, że najważniejsze dla mnie było to, że idąc do kierownika spotkałbym Monikę, co, jestem o tym przekonany, dodałoby mi wiele energii i od razu lepiej bym pracował cały dzień. W sumie byłaby to wzorcowa kombinacja przyjemnego z pożytecznym. Tak to sobie sprytnie obmyśliłem i pojechałem do portu. Codzienna moja obecność zaowocowała tym, że znali mnie już wszyscy strażnicy i widząc z daleka mojego odrapanego malucha opuszczali łańcuszek, więc wjeżdżałem bez zatrzymywania się. Tak było i tym razem. Przebrałem się w kombinezon i korzystając z tego, że było wyjątkowo sucho od razu ruszyłem na pokład szalupowy. Tak, jak przypuszczałem farba położona grubą warstwą na ławce zmarszczyła się w nieestetyczny kożuch i nadawała się tylko do zeskrobania. Przeszedłem więc do drugiej szalupy i rozpocząłem pierwsze krycie cienką warstwą farby. Wkrótce potem pojawił się Antek, który dostał komplet kluczy, czyli jeden klucz od kłódki wiszącej na nadbudówce. Pozostałe klucze trzymaliśmy w umówionym miejscu w mesie załogowej, tak żeby ten kto ewentualnie włamie się do nadbudówki nie miał zbyt łatwego zadania. Powiedziałem Antkowi o planowanej imprezie w najbliższy wtorek. Miałem to zrobić od razu wczoraj, czy nawet przedwczoraj zaraz po otrzymaniu propozycji od kierownika, ale jak to zwykle ja, zapomniałem. Spytałem go też, czy rzeczywiście jego żona byłaby skłonna pomóc. Stwierdził, że na pewno zrobi to z przyjemnością. Postanawiam więc dokończyć malowanie szalupy, a potem wybrać się do Moniki, żeby skorzystać z jej telefonu. Po telefonie, albo pojadę do magazynu, jeżeli rzeczywiście o to chodzi Jasiakowi, albo wezmę się za ponowne malowanie lewej szalupy. Po cichu robię sobie nadzieję, że może przy okazji pobytu w biurze natrafię na jakiegoś mechanika. Do tej pory nie mam nikogo upatrzonego. Jakoś odkładam tę sprawę w nieskończoność. Chyba podświadomie trochę się tego boję i dlatego tak to odsuwam. Na razie wykonałem zaledwie kilka telefonów i to bezskutecznych. Pocieszam się tym, że skoro statek jeszcze kilka miesięcy temu pływał to pewnie nie jest z nim źle. Wystarczy wypróbować wszystko po kolei. Gorzej się dzieje na statkach, które stoją w krzakach po kilka lat. Wtedy rzeczywiście jest mnóstwo do roboty, bo nic nie chce działać, nie mówiąc o tym, że tak niesamowicie zmieniły się wymagania, iż trzeba mnóstwo inwestować w nowe urządzenia i systemy. Za następne pół godziny prawa szalupa jest już pomalowana pierwszą warstwą farby. Myję ręce i idę do biura kierownika. Monika jest na swoim miejscu. Jest tak śliczna, że mam ochotę ją natychmiast pocałować, bez względu na moją chroniczną nieśmiałość, ale nie chcę, żeby zobaczył to kierownik, więc się hamuję. Nie mogę się jednak powstrzymać, żeby nie powiedzieć jej: - Ślicznie pani wygląda, pani Moniko. - Siadaj na chwilkę, pogadamy. Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na ty, ale skoro ona tak chce, to czemu nie. - Czego się napijemy? pyta i zaraz dodaje, że kierownika nie ma więc nie musimy się krępować. - A co pani ma? odpowiadam pytaniem na pytanie. - Co ty z tym pani i pani. Nie byliśmy czasem na ty? - Nie wiem, chyba nie. Ja jestem taki staroświecki i to pewnie dlatego tak mi wolno idzie. - Ach, o to ci chodzi. No to dawaj pysia. Będzie to chyba pierwszy bruderszaft pity herbatą. Nie trzeba mnie zachęcać. Sprytnie omijam podstawiony mi policzek i całuję ją w usta. Te usta są takie jak jej piersi. Duże jak u Micka Jaggera, bardzo ładne i, jak się teraz przekonuję, niesamowicie gorące i namiętne. Trwa to chyba z minutę. Bardzo długo jak na to, że w każdej chwili może ktoś wejść, ale bardzo krótko jak na moje potrzeby i chęci. W końcu Monika pierwsza przytomnieje i odrywa się ode mnie, mimo, że staram się jej to uniemożliwić. - Monika jestem - mówi. - Marek, bardzo mi przyjemnie - odpowiadam i oboje wybuchamy śmiechem. - Część oficjalna skończona, możemy przejść do kawy. Parzy mi znakomitą kawę Gajos, którą tak uwielbiam, a ja w międzyczasie dzwonię do Jasiaka. Rzeczywiście moje domysły były słuszne. Mam się zgłosić do magazynu, gdzie przygotowano dla mnie moje zamówienie. Nie ma wszystkiego, ale jednak jest prawie trzy czwarte tego co zapisałem. Resztę będę musiał dokupić gdzie indziej. Oczywiście może to się zmienić, gdyż będąc w magazynie sam, mogę zauważyć coś mi potrzebnego, a z kolei w tym co dla mnie przygotowano, może być coś, co od razu odrzucę. Stąd wizyta jest konieczna. - Skoro będzie pan już w magazynie, niech pan zajrzy do mnie. Musimy porozmawiać, a przy okazji niech pan wstąpi do inspektorów. Zabierze pan wszystkie dokumenty, które na czas postoju poszły do biura - kończy Jasiak. Obiecuję przyjechać za mniej więcej godzinę, ale Monika daje mi jakieś znaki i pokazuje na drzwi kierownika oraz zegarek, więc na wszelki wypadek zmieniam to na dwie godziny, a ona aprobująco kiwa głową. Odkładam słuchawkę i szybko całuję ją w usta, a ona oddaje ukradkowy pocałunek i mówi: - Kierownik przyjedzie dopiero za godzinę, mam nadzieję, że do tego czasu posiedzisz ze mną. - Oczywiście kochanie. - Kochanie. Jak to ładnie brzmi. Kochanie. Cholera. Ta Monika chyba na dobre zawróciła mi w głowie. Bez żadnego szemrania zgadzam się porzucić robotę na całą godzinę. Jak się zresztą zaraz okazuje, godzina to jest nic w towarzystwie takiej dziewczyny, jak ona. Zeszła szybciej aniżeli można było przypuszczać. Nie dziwi mnie to wcale. Oczywiście nie zdążyliśmy porozmawiać o zakupach na przyjęcie. Wspominam o tym już wychodząc. - Zrobimy to po pracy. Ja kończę przed czwartą i wtedy możemy gdzieś pojechać - proponuje. - Z przyjemnością, ale... - Co ale? Ty pewnie kończysz dużo później. - Właściwie to tak, ale... - Nie ma ale. Skoro musisz pracować, to ja przyjdę do ciebie i uzgodnimy wszystko bez odrywania cię od pracy. Załatwisz wszystko w Gdańsku do czwartej? - Z pewnością, a jeżeli nie zdążę ze wszystkim to i tak wrócę, żeby się z tobą spotkać - obiecuję. - Dobrze. Będę zresztą widziała, czy już jesteś patrząc, czy na parkingu stoi twój maluch. Całuję ją jeszcze raz i wracam na statek. Mówię Antkowi, że jadę do magazynu i proponuję, żeby wybrał się ze mną. On też może wpaść na jakąś myśl, gdy rozejrzy się po starych zapasach. Z początku zapala się do tego pomysłu, ale gdy dowiaduje się, że będzie wracał tramwajem, bo ja jeszcze zostanę z Jasiakiem rezygnuje. Szkoda mu każdej chwili urwanej z roboty na statku. - Niech pan pamięta, że niczego nie za dużo. Brać co dają i nie pytać. Nawet jak coś nam się nie przyda, to będzie na wymianę z innymi statkami. - Zobaczę co się tam znajdzie. Może są same pustki. Przecież inne statki też na pewno łapią co tylko się da. Nie tylko pan jeden jest chomikiem, inni bosman tak samo. Moje słowa były bardzo bliskie prawdy. Rzeczywiście olbrzymie magazyny świecą pustkami. Są tam rzeczy zupełnie mi nieprzydatne. Na przykład zdemontowane ze statków windy ładunkowe, zapasowe baumy czy kotwice. Jest to sprzęt o dużej wartości, ale po co mi on na moim statku. W jednym z pomieszczeń znajduję stertę krzeseł i foteli zdjętych z kilku statków idących na złom. To też nie jest mi potrzebne, bo akurat tego na Polance nie brakuje. Przeglądam cały sztapel materiałów przygotowanych dla mnie i odrzucam kilka rzeczy bez żadnej dla mnie wartości. Dorzucam za to kilka paczek wierteł różnej średnicy, oprócz tego elektrody. Pokazuję też magazynierowi, które z dosyć sporego zapasu kątowników ma mi również przygotować. Umawiamy się na dostawę na jutro z samego rana. Jadę jeszcze do biura. Jasiak akurat jest wolny, więc zasiadamy przy herbacie i słucham co ma mi do powiedzenia. - Panie kapitanie. Ile pan potrzebuje czasu, żeby wejść do eksploatacji? pyta prosto z mostu. - Trudne pytanie. Normalnie powiedziałbym ze dwa tygodnie, ale robię wszystko prawie własnymi rękoma, więc trudno ocenić. Powiedzmy z miesiąc - rzucam ostrożnie. - Jak u pana z maszyną? Będzie sprawna? - Tego jeszcze nie wiem. Nie znalazłem jeszcze mechanika. Na razie na pokładzie jest tyle roboty, że głównie się na tym skupiłem. - Niech pan weźmie się teraz za mechanizmy. Nie chcę żadnej wpadki. - Ale niech pan wreszcie ujawni co ma pan na myśli. - Rozmawiałem z fabryką sody w Mewkach. Kiedyś woziliśmy ich ładunki, ale po przejściu na gospodarkę rynkową okazało się, że jest to ładunek dla nas nieopłacalny. Partie ładunku są za małe. Dwa tysiące ton, a nasze statki są znacznie większe i nie opłaca się gnać statku prawie pustego. Moglibyśmy co prawda wrzucać po te dwa tysiące na każdy statek płynący w dłuższy rejs i wyrzucać to po drodze w Belgii. Ale, po pierwsze Mewki chcą regularnych odjazdów dwa razy w miesiącu, a po drugie zobowiązując się do wydzielenia przestrzeni na statku dla tej sody, tracilibyśmy miejsce na ładunki wybierające się w dalszą podróż aż do Azji czy Afryki. - Polanka byłaby idealna. Dwa tysiące to w sam raz partia dla nas. - No właśnie. Mewki mają wyczarterowany rosyjski czy litewski statek. Jeden z tych dawnych Bałtijskich, ale nie są z nich zadowoleni. Jakieś zamoczone ładunki, jakieś opóźnienia i tak dalej. Kontrakt kończy się za dwa miesiące, ale przedłużyć go lub też nie przedłużyć, muszą najdalej za miesiąc. Teraz rozglądają się za innym statkiem i ja im powiedziałem o Polance. Dyrektor Mewek natychmiast to podchwycił. Okazuje się, że był akurat na wybrzeżu, gdy mówiłem tydzień temu w telewizji o pana przedsięwzięciu. Natychmiast przypomniał sobie tą audycję i bardzo chce, żeby pana statek woził mu tę sodę. Mają kontrakt z jakaś dużą fabryką mydła Lux podpisany na jeszcze całe dwa lata. Powiem panu, że facet obiecał, że dostanie pan tyle co Bałtijskij. On nie szuka innego statku, żeby obniżyć stawkę czarterową, tylko chce solidniejszej obsługi. Sądzę, że gdyby przewiózł pan ładunki bez uszkodzeń i opóźnień, to przy renegocjowaniu umowy można byłoby wywalczyć wyższą stawkę. - Panie dyrektorze. Statek będzie gotowy za miesiąc. Obiecuję to panu, jeżeli uważa pan, że to godziwe zatrudnienie. - Zapewniam pana, że tak. Nawet gdyby nie przedłużył pan potem umowy, to ten pierwszy czarter pozwoli panu poznać tajniki rynku frachtowego na tyle, żeby samemu się za to wziąć. W końcu nie zamierzam pana prowadzić za rączkę przez cały czas. - Nigdy bym tego nie chciał, ale za pomoc przy tym pierwszym kontrakcie byłbym bardzo wdzięczny. - Niech pan zatrudni jakiegoś mechanika, żeby jak najszybciej miał pan obraz sytuacji w maszynie. Porozmawiam z dyrektorem Mewek i zadzwonię do pana w ciągu jednego, dwóch dni. Jeżeli potwierdzi swoją chęć zatrudnienia Polanki, to musi pan się ostro brać do roboty. Teraz niech pan jeszcze pójdzie do inspektora Białka. Białek wręczył mi cały gruby segregator z certyfikatami Polanki. Pokazał mi też spory stos dokumentacji z tego statku, który było do mojej dyspozycji. Z tym, że przed wydaniem mi tego chciał to jeszcze dokładnie przejrzeć. - Dyrektor powiedział mi, że pan nie będzie miał swojego własnego managementu technicznego, tylko ktoś będzie to panu robił. Jeżeli pana to interesuje, mogę to robić ja. Na zasadzie każdorazowych zleceń, jakie pan mi wystawi. Mogę też wziąć statek pod stałą opiekę za jakiś niewielki ryczałt, gdyby odczuwał pan taką potrzebę. - Chętnie. Myślę, że to domówimy. A na razie, czy mógłby mi pan polecić kogoś, kto fizycznie pomógłby mi uruchomić wszystkie mechanizmy? Muszę poznać stan mojej maszyny. - Oczywiście. Jeśli ma pan czas, to możemy zaraz podzwonić, ale lepiej będzie jak mi pan da ze dwa dni czasu, bo pewnie teraz pan się spieszy. - Dobrze, niech pan pisze telefon do mnie - podałem swój numer oraz do portu. Ostatecznie w razie czegoś pilnego przekazali by to kierownikowi lub Monice, a było pewne, że teraz będę tam zaglądał często. - Dobra. Zadzwonię jutro lub najdalej pojutrze. I niech pan będzie optymistą. Ta maszyna, chociaż jak pan zapewne widział jest bardzo brudna, to jednak chodzi dobrze. Ten statek poszedł w odstawkę nie z powodów technicznych, tylko że tak powiem, ekonomicznych. Nikt nie był w stanie znaleźć mu zatrudnienia pokrywającego koszty utrzymania. Jeżeli zejdzie pan nisko z kosztami, to i roboty panu nie zabraknie. Złapie pan te wszystkie ładunki, jakie są zbyt mało płatne dla armatorów o wysokich kosztach własnych. W sumie wizyta w PŻO wrzuciła mi duży ładunek optymizmu. Może i dobrze po wczorajszej dawce okropnych wiadomości przekazanych mi przez Antka. Wróciłem jak na skrzydłach na statek i z parkingu pomachałem ręką Monice, którą dostrzegłem w oknie. Potem poszedłem na statek i przekazałem Antkowi wiadomości. - Skończyły się żarty, zaczyna się robota. Bierzemy się ostro za statek. Za miesiąc będziemy pływać z ładunkiem. Antek aż rozdziawił usta. - Świetne, panie kapitanie, ale co ze mną. Stracę taką dobrą robotę. - Nie straci pan. Popłynie pan ze mną jako bosman. - Nie popłynę. Mówiłem panu, że muszę prawie rok być na lądzie. Pomyślałem, że ja też nie popłynę. Ostatecznie nie miałem świadectwa zdrowia. - Myślę, że wtedy kiedy wypłynę, będę potrzebował pana pomocy tu na lądzie. A na pewno wtedy, gdy będę przychodził do portu. Pewnie znajdzie się jakaś praca. Niech pan się nie martwi na zapas. Wróciliśmy obaj do roboty. Ja wspiąłem się do lewej szalupy i byłem bardzo zadowolony, gdyż mogłem od czasu do czasu spojrzeć w stronę okna, w którym była Monika. Było dosyć daleko, ale gdyby się w nim pokazała, to bym ją zauważył. Na razie spoglądałem w samo puste okno i sprawiało mi to dużą przyjemność. Czyżbym był już zakochany. Oczywiście nie w oknie, ale w panience z okienka. Z góry zobaczyłem, że pokazali się dwaj młodzieńcy. Zmartwiłem się, bo wyglądało na to, że kadra zaczyna się wykruszać, ale ponieważ nie miałem na to wpływu, więc tylko pomachałem im z góry ręką i nie pytałem gdzie reszta. Po chwili pokazali się na pokładzie już przebrani i poszli do bosmana po narzędzia, a głośny jazgot młotków zaświadczył, że wznowili produkcję na baku. Niedługo potem pojawił się kolejny gość. Był to jeden ze spawaczy Stacha. Oprowadziłem go po statku i pokazałem wszystkie punkty do naprawy na pokładzie. Do ładowni nie schodziliśmy. - Ma pan załatwioną zgodę na prace z ogniem? spytał. - Nie, chyba będziemy za każdym razem wołać kapitanat i o nią prosić. - Tak, ale najpierw lepiej załatwmy generalne pozwolenie na takie prace. Potem będziemy tylko zgłaszać rozpoczęcie i zakończenie robot. Może wezmę od pana Stacha formularze i zaniosę do straży portowej. - Niech pan tak zrobi. Kiedy panowie zaczynacie? - Jutro mogę przyjść od rana. A potem codziennie po południu, a czasem może też przez cały dzień. - Świetnie. A ile to będzie kosztować? - Tak bez targowania, to dwanaście złotych za godzinę. Nie mam pojęcia czy to dużo czy mało. Wydaje mi się, że dużo, ale pewnie trzeba tyle zapłacić, więc pytam jeszcze ile czasu zajmą naprawy. Majster ocenia to na około dwa tygodnie. Ponadto jeszcze trochę czasu zejdzie w ładowniach, gdyż tam też są elementy do wymiany. Około czwartej na statku pojawiła się Monika. - Nie przeszkadzaj sobie chłopie - oznajmiła, gdy znalazła mnie w szalupie. - Rozejrzę się trochę po mesach i w kuchni. Potem zapiszę co trzeba zrobić, a potem będzie czas na herbatę dla ciebie i wszystko omówimy. Podoba mi się ten plan. Monika znika w środku, a ja dalej kontynuuję w szalupie. Akurat kończę, gdy ona pojawia się w drzwiach i kiwa na mnie palcem. Jak się okazuje, przygotowała nie tylko herbatę, ale i do tego pyszne kanapki. Ma już gotowy plan jak wszystko urządzić. Okazuje się to wcale nie takie trudne, tylko dosyć pracochłonne, ale gdy dowiaduje się że będzie jeszcze żona Antka, oznajmia że doskonale sobie poradzi. Zresztą ja z Antkiem też pomożemy wszystko przygotować, a potem jakoś pójdzie. Kiedy kończymy nasz obiadek pojawiają się chłopcy, którzy skończyli już na dzisiaj robotę, również Antek chce jechać do domu. Jego syn już wie o przyjęciu i oferuje swoje usługi jako kelner, czy może w przypadku statku jako steward. - Jeżeli ojciec się zgodzi - zastanawiam się głośno. - Niech przyjedzie. Na pewno się przyda. Zresztą jest już prawie dorosły, no i będzie tu pod okiem taty i mamy - stwierdza Antek. - To zapraszam. Monika widząc, że jest ich tylko trzech proponuje im podwiezienie do miasta. Akurat jedzie w tą samą strone. - Szkoda, że tak się spieszysz - mówię, gdy pomagierzy wychodzą żeby się przebrać. - Powiem ci, że nie lubię głupich komentarzy. Pewnie nie obyłoby się bez takich, gdybym tutaj sam z tobą zastała. Podrzucę ich i wrócę po ciebie. Możemy podjechać do miasta kupić coś na to przyjęcie. - Kochana jesteś. - Łatwo u ciebie być kochaną. Wystarczy wybrać się na zakupy. Wracam do pracy na pokładzie i nawet nie zauważam jak szybko mija czas. Nic prawie nie zrobiłem, gdy Monika jest już z powrotem. Proponuje, że przygotuje trochę do przyjęcia mesę, żebym mógł jeszcze kontynuować swoją robotę. Co za dziewczyna. Nie wymaga, żebym wszystko rzucił i ją adorował, tylko sama proponuje pomoc. Niesamowita jest. Ale gdy już opędzę najpilniejsze sprawy, to zadbam o nią jak tylko będę najlepiej potrafił. Wracam na pokład i przy sztucznych światłach pracuję jeszcze przez całą godzinę. Kiedy kończę, znajduję Monikę w pentrze pasażerskiej. Myje wszystkie niesamowite ilości talerzy i sztućców. Oczywiście mnie pewnie by to nie przyszło do głowy. Jednak zabieg taki był konieczny. Wszystko jest zakurzone. Biorę polerkę i wycieram pomyte przez nią rzeczy, a ona cały czas dokłada następne. Na tej nudnej czynności schodzi nam następna godzina. Z tym, że w towarzystwie Moniki wcale nie wydaje się nudno. Rozmawiamy sobie jak gdybyśmy siedzieli w kawiarni, a robota w trakcie tego robi się niemal automatycznie. Myślę, że wkrótce stanę się specjalistą od łączenia przyjemnego z pożytecznym. Wreszcie oboje mamy dosyć. Wszystkie talerze są umyte i wracamy do mojej kabiny. - Chce ci pokazać coś co tylko można spotkać na statku - proponuję Monice. - Cóż takiego? Pewnie koło sterowe. - Koło sterowe to odpowiednik kierownicy i u nas zresztą też ma taką formę. Teraz rzadko spotyka się tradycyjne koła sterowe z ośmioma szprychami. Nawet na takim starym statku jak Polanka - wyjaśniam jej i otwieram szeroko drzwi do sypialni. - To jest koja. Nie spotkasz tego nigdzie indziej. - Co ty kombinujesz? patrzy na mnie podejrzliwie. - Nie udawaj, że gdy byłaś młodą dziewczyną nie marzyłaś, żeby wypłynąć z kapitanem Baranowskim w rejs jachtem dookoła świata i spać z nim w koi. - To takie marzenia miały kiedyś dziewczyny? Ciekawe. No dobrze, ale będziemy się tylko przytulać i to w ubraniu - mówi w końcu i rzuca się na koję. Ja nie czekam i wślizguję się koło niej i niestety jest tak jak mówiła. Tylko się przytulamy. Próbuję co prawda pocałować jej śliczne piersi, ale Monika sprytnie mi się wymykuje i w końcu poddaję się i tylko leżymy przytuleni do siebie i jest tak dobrze, że trudno sobie wyobrazić, że mogłem tak całe swoje dotychczasowe życie spędzić bez takiego przytulenia się do kogoś kochanego. Chyba dobrze powiedziałem. Wszystko wskazuje na oto, że naprawdę jestem zakochany, a jeśli nawet jeszcze nie, to jest do tego bardzo blisko. Robi się już późno i oczywiście nie ma mowy o zakupach, bo sklepy są już zamknięte. Trzeba wracać do domu. Niechętnie idziemy na parking. Okazuje się, że mój maluch jest niezawodny i szykuje mi niespodziankę w postaci jeszcze kilkunastu minut z Moniką. Po prostu upiera się, żeby nie zapalić, więc odwożę ją do domu jej żółtym maluchem, a potem jadę do siebie. Rano znów mam po nią pojechać i razem pojedziemy na statek. - Dzwonił Lechu - oznajmia moja żona, gdy wracam do domu. - Ze szpitala? - Nie. Jest już w domu. Wszystko z nim w porządku i chce przyjechać do ciebie na statek. Będzie jutro koło obiadu. - Świetnie. Dobra wiadomość - zadowolony całuję ją w policzek. - Co ty? Co ci się stało? Najpierw unikasz mnie, a teraz zbiera ci się na czułości. - Przepraszam. Jestem w dobrym nastroju i tyle. Ona też jest w dobrym nastroju, więc znowu się nie kłócimy. Teraz zresztą trudno byłoby mnie do tego skłonić. Szczęśliwy z poznania Moniki tryskam dobrym humorem i nie łatwo byłoby mnie z niego wytrącić. Zasypiam szybko i śpię dobrze. Chyba ta Monika działa na mnie jak lekarstwo uspokajające. Mówię sobie, że dzięki temu na pewno lepiej pójdzie mi robota na statku. Człowiek szczęśliwy od razu lepiej pracuje.
Comments