top of page
Search

Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 10

  • poloniasligo
  • Dec 21, 2014
  • 23 min read

znowu zyje.JPG

Znowu żyję

powieść w odcinkach,

rozdział 10

Dzięki uprzejmości autora Gabriela Oleszka możemy publikować tę powieść w odcinkach na naszych łamach.

Copyright by Gabriel Oleszek / kopiowanie, powielanie i dalsze publikowanie jest zabronione.

O Autorze http://www.marynistyka-oleszek.pl/

Zdjęcie oraz projekt okładki: Martin Pociecha / TheSolace Creative

10.

Nazajutrz rano, zgodnie z tym co ustaliliśmy, zabieram Monikę sprzed jej domu i zawożę do pracy. Sam idę na statek i razem z Antkiem ustawiam jeden baum nad keją, żeby ułatwić sobie wrzucenie na burtę dostawy z magazynu PŻO. Akurat jest gotowy, gdy pojawia się majster. Okazuje się, że jego sprzęt i narzędzia zajmują sporo miejsca na przyczepce samochodowej. Wrzucamy całość na siatkę i baumem wciągamy na statek. Potem pomagamy majstrowi przetoczyć butle bliżej dziobu, pod same schody wiodące na bak. Majster chyba będzie dobrym nabytkiem, bo nie marudzi, tylko natychmiast bierze się do roboty. Na przebranie się traci zaledwie kilka minut. Potem ciągnie węże pod windę kotwiczną i przykręca palnik. Nie mija nawet pół godziny, gdy ma już wycięte pierwsze skorodowane elementy fundamentu windy kotwicznej. Planuje najpierw wyciąć odpowiednie otwory, a następnie je oszlifować i zdjąć wymiary. Potem trzeba będzie przetoczyć butle w stronę rufy i tam na miejscu dotnie odpowiednie paski blachy. Nie ma sensu transportować całej cholernie ciężkiej płyty. Łatwiej jest przerzucać butle. Pojawia się samochód z magazynu, więc zostawiamy majstra, który zresztą wcale nie potrzebuje naszego towarzystwa i idziemy odebrać dostawę. Baumem wrzucamy dostawę na burtę, na pokład przy trzeciej ładowni. Kiedy ostatni unos ląduje na pokładzie widzę, że otwiera się okno Moniki, a ona sama macha do mnie ręką. Odpowiadam jej podobnym gestem, ale ona kręci palcem w powietrzu i przykłada rękę do ucha. A więc ktoś dzwoni. Pokazuję jej, że za pięć minut będę na miejscu i ruszam w stronę baraczku. Antek w międzyczasie przegląda kwity dostawy i porównuje z tym co dotarło na burtę. - Cześć kochanie - mówi Monika i szybko mnie całuje korzystając z tego, że znów w pobliżu nie ma kierownika. - Dzwonił jakiś Białek, więc kazałam mu poczekać, gdyż widzę cię przez okno. A potem gdy pokazałeś, że przyjdziesz za pięć minut, powiedział że zaraz znowu zadzwoni. Podał też swój numer. Tu jest zapisany. Zadzwonisz do niego? - Nie. - Dlaczego? - Poczekam aż on zadzwoni, a w międzyczasie będę cię całował. - A skąd wiedziałeś, że jak tak samo sobie wymyśliłam? - Telepatia. Pocałowałem ją szybko, a ona zaraz odwzajemniła ten pocałunek. Z tym, że było to raczej ukradkowe, gdyż w każdej chwili mógł wejść kierownik. Ostrożność okazała się uzasadniona, bo rzeczywiście pojawił się po minucie i zaczął mnie wypytywać o przygotowania do przyjęcia. Zdążyłem go tylko zapewnić, że są w stanie dobrego zaawansowania, gdy drugi raz zadzwonił Białek. Oczywiście nie znalazł jeszcze żadnego mechanika. - Mogę panu pomóc sam. Też jestem mechanikiem a i przydałoby się parę groszy. Mogę przyjść do pana i po kolei wszystko pouruchamiać. - Ale na jakiej zasadzie? Przecież pan pracuje i nie ma czasu. - To by było na godziny. Jeżeli nie mógłbym zwolnić się z pracy, to wpadałbym po południu. - A ile to kosztuje? - U mnie jedna godzina wynosi sto złotych. Wydało mi się to drogo. Zwłaszcza, że facet chciał wyraźnie wyskoczyć w godzinach pracy na fuchę i zarobić na tym kupę pieniędzy. Poza tym miał akurat przyjść Lechu i może on podsunąłby kogoś innego. - Dziękuję za pana propozycję, ale może lepiej by było, żeby ktoś tu był na stałe, a nie tylko doskoku. - Nie mogę nikogo złapać. Chciałem dobrze. - Wiem, jestem panu bardzo wdzięczny. To proszę przyjeżdżać od razu. - Od razu nie mogę, ale po trzeciej się pokażę. - To czekam. Nie podobała mi się ta propozycja, ale wołałem nie odrzucać jej zbyt pochopnie. Ostatecznie jeszcze nie zacząłem w maszynie niczego, a czas uciekał. Jak na razie wydawało się, że najlepiej szły przygotowania do zabawy. Odłożyłem słuchawkę i dokończyłem rozmowę z kierownikiem. - Czy wiadomo już ile będzie osób? spytałem na koniec. - Tak, jak mówiłem. Około trzydziestu. Nie się nie zmienia. - Dobrze. Wszystko będzie na medal. Bardzo mi pomaga pani Monika. A właściwie ona tu wszystkim rządzi i to dobrze. - Znam ją. Jest niezastąpiona. Pożegnałem się i opuściłem biuro. Monika za plecami szefa przesłała mi ręką pocałunek. Po powrocie na statek zajęliśmy się przeniesieniem dostawy w odpowiednie miejsca. W międzyczasie pokazał się Lechu. Jak to zwykle on, wziął mnie przez zaskoczenie. - Jak już się przebiorę, to zacznę od sprawdzenia, co tam masz na statku, a potem spróbujemy wszystko po kolei uruchamiać. - Mam rozumieć, że chcesz zostać starszym mechanikiem na Polance. - Oczywiście. Prowadź do mojej kabiny. Rzeczywiście dałem mu klucze do kabiny starszego mechanika, w której od razu się zainstalował. Przez dłuższy czas studiował wszystkie instrukcje i dokumentacje. Potem wybrał się do maszyny. Koło piętnastej zjawił się Jasiak z Białkiem, a zaraz po nich czterech młodzieńców z brygady harcerskiej. Harcerze rzucili się dalej na skorodowane elementy na dziobie. Białka wysłałem do Lecha, a sam zająłem się Jasiakiem, który, jak się wyraził, chciał zobaczyć jak rozwija się jego dziecko. Oczywiście musiałem go oprowadzić po całym statku. Od razu zorientowałem się, że to facet który naprawdę interesuje się Polanką. Bez trudu dostrzegł wszystkie zmiany. Musiał być tu niedługo przed moim przejęciem statku, gdyż dobrze pamiętał jak on wygląda. Od razu zauważył rozcięte fundamenty windy kotwicznej. Ostukaną i zaminowaną samą windę, a nawet smar kapiący ze smarowniczek. - Widzę, że ostro się wziął pan za statek - stwierdził, gdy zobaczył jeszcze pomalowane szalupy i gretingi do nich. - A jak będzie z maszyną? Słyszałem od Białka, że jemu powierzył pan to zadanie. - Nie do końca. Na razie ma się tu tylko rozejrzeć. Raczej potrzebuję tu kogoś na stałe, a nie z doskoku. - Słusznie. Poza tym, jakby to powiedzieć? Nie obrażając Białka. To dobry chłopak, ale nie ma doświadczenia morskiego. Ma dużo doświadczenia w pracy na lądzie. Wszystko to, czym normalnie zajmują się superintendenci, ale praktyczną obsługę mechanizmów lepiej zostawić marynarzom, a nie gryziopiórkom. Lepiej niech pan się rozejrzy za jakimś pływającym, a jemu pozostawi papiery i załatwianie różnych spraw, z którymi nie upora się pan sam. Tak chyba będzie najlepiej. - Jest tu już jeden dobry starszy mechanik. Pływałem z nim na dwóch statkach. Niestety, nie wiem jeszcze, czy będzie mógł tu zostać na stałe. Ale jeżeli tak, to nie widzę żadnych problemów. Poradzi sobie znakomicie. Po godzinie Jasiak opuścił Polankę. Przed wyjściem potwierdził, że Mewki czekają na informację, czy Polanka będzie gotowa do pływania za miesiąc. Odniosłem wrażenie, że był zadowolony. Mimo, że teoretycznie statek był w moich rękach, to jednak głównie od Jasiaka zależało to, czy PŻO będzie mnie kredytować. Na razie przelali na konto mojej świeżo zarejestrowanej firmy sto tysięcy złotych, z których prawdę mówiąc nie wydałem jeszcze ani złotówki. Harcerzom miałem pierwszy raz zapłacić w sobotę. Nawet zakupy na przyjęcie miały pochodzić z pieniędzy jakie otrzymałem od kierownika bazy. Najbardziej mnie zastanawiało jak się rozliczyć z pieniędzy, które płaciłem harcerzom, a wkrótce miałem płacić majstrowi i ewentualnie Białkowi. Przecież gdybym ich oficjalnie zatrudnił, to zrujnowałbym się na podatki i na ZUS. Na razie mogłem im dawać ze swoich oszczędności, ale nie wystarczyłoby to na długo. Postanowiłem w razie czego korzystać z pieniędzy na imprezę. W sumie było ich więcej niż potrzeba. Potem musiałbym jakoś te wszystkie rachunki pomiędzy sobą porozliczać. - Przydałaby się księgowa - pomyślałem i zląkłem się tego, że byłby to następny wydatek. Po czwartej na statek przyszła Monika. - Widzę, że robota wam wolno idzie. Zrobię coś do jedzenia, żebyście nabrali sił - oświadczyła i zniknęła w kuchni. Po godzinie zawołała nas na obiad. Okazało się, że mimo iż nie dałem jej szansy pójścia do sklepu, to przyniosła trochę wiktuałów z domu i zrobiła całkiem dobry obiad. Zupę reprezentował co prawda tylko gorący kubek, ale na drugie danie były za to pyszne kotleciki z ziemniakami i sałatką z jarzyn. Po obiedzie chłopaki pracują jeszcze tylko godzinę i tak samo jak wczoraj, Monika oferuje trzem z nich podwiezienie samochodem. Antek z synem muszą jechać tramwajem, gdyż w maluchu nie ma więcej miejsca. Wychodząc Monika mruga do mnie okiem i domyślam się, że wkrótce wróci. Jestem trochę w rozterce, gdyż po to, żeby jej nie krępować dobrze byłoby pozbyć się Lecha i majstra. Tak mi mówi zakochane serce. Z drugiej strony chcę, żeby obaj byli jak najdłużej, bo przecież mamy tyle roboty przed sobą. Postanawiam zdać się na ślepy los i czekać co samo z tego wyjdzie. Kontynuuję robotę przy żurawikach szalupowych. Stukam i skrobię pęcherze rdzy na nich. Teraz już poniżej poziomu szalup, więc odpady lecą tylko na pokład. Jest już całkiem ciemno, więc znowu kontynuuję przy światłach. W końcu obaj wyruszają do domu. Majster korzysta z tego, że Lechu jest samochodem i zabiera się razem z nim. Nazajutrz przyjdzie dopiero koło trzeciej, ale Lechu będzie od rana. Cały dzisiejszy dzień stracił na dokładne oględziny wszystkich urządzeń. Sprawdzenie stanu paliwa i olejów zarówno w zbiornikach jak i bezpośrednio w urządzeniach. Następnego dnia chce uruchomić sprężarkę i doładować powietrza do butli startowych, które są zupełnie puste. Kiedy będzie już powietrze startowe będzie można wypróbować silniki pomocnicze i agregaty. Pytam go jeszcze o Białka, który zmył się zaraz po wyjściu Jasiaka, ale ten macha tylko ręką. Domyślam się, że nie jest zachwycony pomocnikiem. W sumie dobrze, gdyż Białek wychodząc sam powiedział do mnie: - Widzę, że już ktoś działa w maszynie, to ja chyba nie będę panu potrzebny. - Nigdy nie dosyć pomocy - odpowiadam dyplomatycznie, ale modlę się, żeby sam zrezygnował. To, co usłyszałem o nim od Jasiaka, nie nastraja mnie optymistycznie. - Właściwie to nawet nie mam czasu. Zaproponowałem panu pomoc, gdyż nie miał pan żadnej innej alternatywy. - Szkoda, ale trudno się mówi. Mam jednak nadzieję, że będzie pan mógł mi pomagać w charakterze inspektora technicznego. - Oczywiście, jak najbardziej. Polecam się. Potwierdza się to co mówił Jasiak. Białek to człowiek biura. Praktyczna obsługa mechanizmów nie jest jego mocną stroną. No więc machnięcie ręką przez Leszka, uznaję za ostateczny werdykt. Białek nie będzie mechanikiem na tym statku. Monika pojawia się zaraz po odjeździe Lecha i majstra. Robi to takie wrażenie, jak gdyby czekała za rogiem tylko, żeby oni odjechali. Tym razem podjeżdża maluchem pod sam statek. Ma sporo zakupów, które zanoszę na górę. - Wiesz co, kochanie? Postanowiłam wykorzystać lepiej czas. Tutaj siedząc nic bym nie zrobiła. A tak ty porobiłeś sobie coś, a ja załatwiłam trochę spraw w mieście. Dzięki temu mamy więcej czasu dla siebie. - Jesteś bardzo dobrze zorganizowana. - Muszę taka być. Zamówiłam już sałatki na całą zabawę. Znalazłam taką małą firmę garmażeryjną: Pod dzwonem, bo mieści się na terenie parafii. Jest u nich całkiem niedrogo, tylko musimy im dostarczyć półmiski i talerze. Do tego zamówiłam w ETC trochę różnych kebabów i tym podobnych rzeczy. Potem się to tylko odgrzeje. Po drodze kupiłam już trochę. Po resztę zakupów pojedziemy do oszołoma. Tam jest o wiele taniej. Zgadałam się też z jedną hurtownią. Podrzucą nam wszelkie napoje w tym piwo po cenach hurtowych. - Genialna jesteś. - Myślałam, że nigdy się tego nie domyślisz. To daj za to pysia swojej Monice. Znowu się całujemy. Stwierdzam, że ostatnio bardzo lubię się całować. Przedtem nigdy to nie sprawiało mi takiej przyjemności jak teraz z Moniką. Chociaż kto wie, może przez pewien czas po ślubie było podobnie z moją żoną. - Dobre było - mówi Monika gdy wreszcie się rozdzielamy. - Teraz wracaj do swojej roboty, a ja do swojej. Jestem posłuszny i wracam na pokład ustaliwszy z nią, że pracujemy tylko do dwudziestej, a potem będziemy mieli czas dla siebie. Skrobię jeszcze i stukam przez pół godziny i po raz kolejny stwierdzam, że jest to cholernie nudne zajęcie, ale sama świadomość, że tuż obok ktoś na mnie czeka, dodaje mi skrzydeł i robota pali mi się w rękach. Wreszcie miniuję wszystko porządnie i zamiatam ostukaną rdzę z pokładu. Żurawiki są wreszcie skończone. Na jutro pozostanie mi tylko ponowne ich zaminiowanie oraz pomalowanie na biało. Wracam do kabiny i wskakuję pod prysznic. Uruchomiony kilka dni temu podgrzewacz doskonale zdaje egzamin i teraz już nie wyobrażam sobie, że mógłbym na statku obyć się bez gorącej wody. Gdy wychodzę z łazienki owinięty szczelnie ręcznikiem kąpielowym widzę, że w mojej sypialni siedzi Monika z zagadkowym uśmiechem na twarzy. - Już się przebieram kochanie - mówię i chcę zabrać swoje ciuchy, żeby włożyć je w łazience. - A co my tutaj mamy? pyta Monika i jednym ruchem ręki pociąga za ręcznik, który pada u mych stóp. Głupieję na moment i nie wiem co to ma znaczyć. Nie jestem przesadnie skromny, ale nagle czuję się skrępowany i speszony zakrywam dłońmi swą męskość, która nagle w tej dziwnej sytuacji daje o sobie znać. Czuję, że mam taką erekcję jak nigdy. To Monika tak na mnie działa. Dalej czuję się skrępowany, chociaż jednocześnie podniecony i nie wiem co robić. Muszę przykryć się tym ręcznikiem, ale wtedy odkryję to co zasłaniam dłońmi. W końcu jakimś śmiesznym ruchem kucam, chwytam ręcznik i ponownie się nim owijam, a Monika śmieje się jak szalona. - Nie myśl, że nic nie widziałam - mówi. - I muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Jesteś bardzo dobrze wyposażony. Krępuje mnie to jak cholera, ale nadal stoi mi i pręży się jak struna. Popycham więc Monikę na moją koję i sam kładę się koło niej. Stworzyła taką sytuację, iż jestem pewien, że zaraz będzie moja. Jestem tak niesamowicie napalony, że pragnę jej tak jak niczego innego na świecie. Próbuję zacząć od jej ślicznych piersi i ona nawet pozwala, żebym rozpiął trochę bluzkę i je całował, ale gdy docieram do brodawek, to jak zwykle się wykręca. W końcu nie dochodzi do niczego, bo ona potraktowała całą sprawę jako żart. Nie wiem czy kpi sobie ze mnie, czy co. To, co potraktowałem jako zachętę jest, jak się okazuje, okazją do śmiechu. Jestem trochę rozżalony i mówię jej o tym, a ona na to, że przecież sam mówiłem, że będziemy się tylko przytulali i to właśnie robimy. - No tak, ale to było wczoraj. Dzisiaj samo przytulanie się już mi nie wystarczy. Sama powiedziałaś, że nie można za pierwszym razem. Przecież dzisiaj to już nie będzie za pierwszym razem. - No właśnie dlatego pozwoliłam ci na tak dużo. - Ale to dużo, to jeszcze za mało. - Ależ kochanie cokolwiek byśmy nie robili, to zawsze będzie za mało. Nigdy nie ma się wszystkiego dosyć, tylko chce się coraz więcej. - Masz rację. No to miejmy chociaż trochę więcej. - No jak chcesz trochę więcej, to możesz mnie jeszcze pocałować - i podstawia policzek. Znowu sprytnie go omijam i dobieram się do samych ust, a ona nie protestuje i oddaje pocałunki żarliwie i namiętnie. Nie pozwala jednak na nic więcej. Wreszcie po przeszło godzinie takich pieszczot, które są niesamowicie przyjemne powracamy do rzeczywistości. Monika zrobiła dla nas kolację, która czeka w mesie. Przygotowała też półmiski, które zabierze do producenta sałatek. Tego wieczoru po raz pierwszy postanawiam spać na statku. Tak zapowiedziałem rano żonie. Poza tym nie mam na razie nic do załatwiania jutro, więc szkoda tracić czas na dojazdy. Zresztą zapomniałem podładować akumulator i znowu bym musiał pożyczać malucha Moniki. Umawiamy się, że po resztę zakupów pojedziemy w sobotę. Do tego czasu chcę pociągnąć trochę więcej roboty na statku. Monika ma niesamowite pomysły. Wymyśliła, że party będzie się składać z dwóch części. Pierwsza to aperitify na stojąco. Odbędzie się to na mostku. Jest on dosyć duży, więc trzydziestka, co prawda ciasno stłoczona, ale się zmieści. Można zresztą otworzyć drzwi na skrzydła mostku i wtedy miejsca będzie bardzo dużo. Pytanie tylko czy goście zbyt szybko nie pomarzną. W poniedziałek będzie już początek kwietnia, ale na upały trudno liczyć. Deszcz całkowicie pokrzyżowałby taką opcję, bo nie ma tam żadnych daszków. Podsuwa mi to jednak pewną myśl. Może powiesimy brezenty. Niezależnie od tego można postawić coś w rodzaju parawanu, czyli osłonić się od wiatru. W tym przypadku chyba możliwe byłoby otworzenie drzwi i na mostku zaraz byłoby luźniej. Zresztą ma być tyle gorzały, że powinny się rozgrzać nawet największe zmarzlaki. Jeszcze inna możliwość to taka, że część gości byłaby na korytarzu. Klatka schodowa jest dosyć szeroka i po otworzeniu drzwi co najmniej dziesięć osób mogłoby stać na korytarzu niewiele będąc oddalonym od reszty gości. Po aperitifie główne dania podano by w mesie pasażerskiej. Potem w zależności od sytuacji mogłyby być tańce lub solowe występy poszczególnych panów lub pań. Monika wszystko to sobie dobrze przemyślała i twierdzi, że zabawa będzie wyjątkowo udana. Ponieważ pomagała już w urządzaniu różnych przyjęć w lokalach, więc zna część panów i, jak twierdzi, niektórzy z nich są rozczulająco weseli i sympatyczni. W szczególności po kilku kieliszkach. A takich tu nie zabraknie. Obiecuje też pomyśleć o jakichś dekoracjach. Podziwiam ją. Ja sam nie mam za grosz zdolności do tego typu zabaw, więc postanawiam zdać się na nią, o czym jej od razu komunikuję. Ona jest dobrej myśli i prosi tylko, żeby jej nie przeszkadzać, to ona już tak wszystko urządzi, że wszyscy będą zadowoleni. W końcu z żalem wypuszczam ją ze statku. Podjeżdżam z nią do bramy i ona kieruje się do domu, a ja wyciągam akumulator, żeby podładować go na statku. Wracam na górę do kabiny zamknąwszy przedtem na wszelki wypadek drzwi do nadbudówki. Przed samym snem zastanawiam się jak będzie mi się spać, po raz pierwszy od dłuższego czasu, na statku. W dodatku na nowym statku i to właściwie moim. Zasypiam jednak bez kłopotów. Bardzo uspokajają mnie wspomnienia przyjemnych chwil spędzonych na tej koi z Moniką. Co prawda do niczego między nami nie doszło, ale jestem dobrej myśli. Przecież nie będzie tak wiecznie. Ona też chyba nie będzie chciała tracić zbyt dużo czasu. Rano śniadanie jest formalnością, bo moja kochana Monika tak zaopatrzyła lodówkę, że nie muszę się o nic martwić. Znowu jest suchy, pogodny dzień, więc zaczynam od zaminiowania drugi raz świeżo oskrobanych i ostukanych żurawików. Około ósmej kończę, a wkrótce potem pojawiają się Antek i Lechu. Zdążyli się zgadać i od następnego dnia chcą przyjeżdżać razem jednym samochodem. Postanawiam rozejrzeć się za brakującym mi sprzętem radiowym. Zacznę od telefonów do wszystkich polskich armatorów. A nuż ktoś ma na zbyciu stary teleks radiowy. Wyszukuję stary informator morski, w którym jest mnóstwo potrzebnych mi telefonów i adresów i idę do Moniki. Nagle uświadamiam sobie, że znów połączę przyjemne z pożytecznym. Wizyta u ukochanej i służbowe telefony. Naprawdę powoli robię się od tego specem. Ciekawe czy ktoś już pisał pracę doktorską na ten temat, bo jeśli nie, to przede mną otwiera się taka szansa. Kierownik tym razem jest, ale siedzi zamknięty w swoim pokoju, więc jesteśmy w dziupli Moniki sami, co oczywiście wykorzystujemy na ukradkowe pocałunki. Oboje robimy przy tym śmieszne, konspiracyjne miny. - Wiesz co skarbie? pyta Monika, a ja widzę, że ma bardzo filuterną minę. - Nie wiem skarbie. - Jak zdążyłam wczoraj przypadkowo zauważyć, masz całkiem, całkiem ładnego. Szkoda, żeby się tak marnował. Myślałeś, żeby coś z tym zrobić? - Nie tylko myślałem, ale nawet próbowałem wczoraj wieczorem. Niestety, spotkałem się ze zdecydowanym oporem. - Nie gadaj. Nie był znów taki wielki, ten opór. - W każdym razie nic nie wskórałem. - Skarbie, czyżby to wszystko, co było wczoraj między nami, to było nic? - To było bardzo dużo, ale ja potrzebuję jeszcze więcej. Nie traćmy już czasu. - Powoli skarbie. Nie od razu Kraków zbudowano. Poza tym nie uważam tego co się zdarzyło między nami za stratę czasu. Nagłe wtargnięcie kierownika przerwało te miłe pogaduszki, więc złapałem słuchawkę i zacząłem kręcić po wszystkich firmach jakie, według mojej wiedzy, mogły posiadać używany sprzęt radiowy. Dałem też ogłoszenie do Anonsów. Pierwsze, chyba dziesięć prób nie przyniosło rezultatów, ale jeden z armatorów zaprosił mnie do wizyty w swoim magazynie. Mieli tam trochę sprzętu zdjętego z jednego ze złomowanych statków. Niestety mój rozmówca nie mógł określić dokładnie co jest w zapasach, ale podał mi za to telefon bezpośrednio do magazynu i tam już magazynier zapewnił mnie, że jest u niego sprawny używany teleks radiowy. Nie wiedział nic o przystawce DSC. Zapisałem sobie adres i godziny, w których urzędował, a następnie zadzwoniłem do Stacha Barhula. - Stary nie mów, że odwołujesz party u siebie na statku - zmartwił się, gdy usłyszał mój niepewny głos. - Nie o to chodzi brachu. Party będzie i to udane. Pierwszą próbę sił mamy za parę dni, w poniedziałek. Jeżeli coś nam nie wyjdzie, to nabierzemy doświadczenia przed twoją zabawa. Ile ma być osób? - Tak jak ci mówiłem, około dwudziestu, w porywach do trzydziestu. A jaką to sprawę masz do mnie? - PLM w swoich magazynach ma trochę sprzętu radiowego, zdjętego z jakiegoś statku. Czy mógłbyś się tam ze mną wybrać i mi pomóc. Ja nie mam o tym zielonego pojęcia. - Oczywiście, przecież ci to obiecałem. A kiedy? - Facet jest codziennie do piętnastej. - Wiesz co? To najlepiej od razu. To dla mnie jedyna dobra okazja. Przyszły tydzień mam bardzo mocno zawalony. Umówiliśmy się za dwie godziny. Pocałowałem jeszcze raz Monikę i obiecałem, że wrócę zanim ona skończy pracę. Potem poszedłem na statek i rozciągnąłem na pokładzie szalupowym wąż z gorącą wodą. Rozmieszałem trochę mydliku w wiadrze i porządnie umyłem dewidy obydwóch szalup. Gdzieniegdzie były resztki tłustych smarów, ale wytarłem je do sucha szmatą umoczoną w rozpuszczalniku. Zanim skończyłem minęło już półtorej godziny. Przebrałem się, zabrałem akumulator i poszedłem do malucha. Ładowanie okazało się skuteczne, gdyż zapalił od razu. Ze Stachem byliśmy umówieni przed magazynem PLM, który mieścił się w Nowym Porcie. Okazało się, że do kupienia jest nie tylko sama przystawka teleksowa, lecz pełen terminal HF/MF z teleksem w zestawie. Nie było przystawki DSC czyli selektywnego wywołania cyfrowego (z angielskiego Digital Selective Call), ale Stachu stwierdził, że zna niejaką firmę Gyronav, która specjalizuje się w dostawach sprzętu radiowego i nie tylko takiego na statki. Właścicielem i szefem firmy był kolega Stacha, niejaki Władek, były kapitan PŻO. Nie znałem go, niestety. W każdym razie zaplanowaliśmy zakupić tam przystawkę DSC. Stachu wykorzystał okazję i poszperał za zgodą magazyniera po półkach magazynu. Wyłowił tam najcenniejszą rzecz, jaką magazynier miał w swoim posiadaniu, a mianowicie trzy wodoszczelne walkie-talkie, takie jakich brakowało mi na Polance, a jakie wymagane były przez konwencję. Niestety, magazynier nie chciał nawet słyszeć o ich sprzedaży, a co dopiero na nią przystać. - Panie, to prawie nowy sprzęt. A co będzie jak na którymś ze statków nawalą, a ja pozbędę się tych kilku sztuk. Od razu będziemy musieli kupować nowe za dużo wyższą cenę. - Niech pan się nie martwi. Jeżeli coś nawali, to i tak statek kupi to w pierwszym porcie, a nie będzie czekał na powrót do Trójmiasta. Może tak być, że nie pozbędzie się pan tego nigdy. - No nie wiem. Ja nie mogę podjąć decyzji. To, co mam z góry zapowiedziane, że jest do sprzedaży, to proszę bardzo. Na przykład tę radiostację, którą wybraliście, ale nie będę sam się rządzić we wszystkim. Dzwońta tu ode mnie do kierownika. Dzwonię więc i rozmawiam z samym szefem magazynów, któremu przedstawiam taką samą argumentację jak magazynierowi. Przekonuję go, że trzymając te walkie-talkie w magazynie ma tylko zamrożone pieniądze. W końcu zgadza się, twierdząc, że jeśli ma to pomóc w utrzymaniu jednego statku w polskich rękach i zatrudnienie go w żegludze zamiast sprzedaży na złom, albo do jakiegoś Araba, to niech już będzie. Mamy więc już teleks oraz walkie-talkie. Do pełnego wyposażenia brakuje mi jeszcze przystawki DSC oraz dwóch transponderów radarowych. Są to urządzenia odzewowe, które uaktywniają się wtedy, gdy padnie na nie wiązka mikrofal wysyłanych przez radar. Nadają wtedy sygnał w postaci ciągu kropek na ekranie. Pozwala to na łatwe zauważenie tego przez przepływające statki. Jednocześnie transponder nadaje sygnał dźwiękowy, co pozwala rozbitkom w szalupie na zorientowanie się, że są w zasięgu radaru jakiegoś statku. Można wtedy na przykład wystrzelić dodatkowo rakiety, żeby tym bardziej zwrócić na siebie uwagę. Nie mówiąc już o psychologicznym efekcie działającym na rozbitków, którzy wiedzą, że pomoc jest już blisko. Właśnie konieczność posiadania takich dwóch transponderów na każdym statku i zabieranych w razie czego do szalupy wprowadziła konwencja SOLAS. Postanawiamy pójść za ciosem i za jednym zamachem załatwić sprawę przystawki DSC. Jedziemy do Gyronav, której siedziba też jest niedaleko Nowego Portu. Mamy szczęście. Jest sam szef. Teraz widzę, że znam go z widzenia, chociaż początkowo nie kojarzyłem nazwiska. Nie ma żadnej przystawki u siebie, ale może sprowadzić w przeciągu kilku dni. Podobnie transpondery. Przeglądamy katalogi i porównujemy ceny. W końcu bierzemy najtańszą. Po prostu tak trzeba. Wtedy, gdy Polanka zacznie zarabiać krocie, to powoli będę wymieniał wszystko na sprzęt najwyższej klasy. Na razie zmuszony jestem do oszczędności. Kapitan Władek, wprowadzony przez Stacha w sprawę Polanki, rzuca propozycję nie do odrzucenia. Ściągnie dla mnie przystawkę za darmo. To znaczy bez żadnego, swojego zysku. - Musimy pomagać początkującemu armatorowi. Kiedy nie będzie już początkujący, to będzie nam dawał duże zamówienia - śmieje się. Doświadczam kolejnego wyrazu życzliwości i poparcia dla mojego przedsięwzięcia. Jest to tak mobilizujące, że naprawdę ogrom czekającej nas jeszcze roboty wcale nie wydaje się taki wielki. Dziękujemy kapitanowi i opuszczamy siedzibę Gyronav. Podaję mu numer do Moniki. Bez pytania jej o zgodę zrobiłem sobie skrzynkę kontaktową, ale mam cichą nadzieję, że mi to wybaczy. Jest przecież taka dobra. - To kiedy mogę cię zaprosić na montaż? pytam Stacha. - Muszę znaleźć trochę czasu. Obiecuję przed naszym balem, a może w sam dzień balu. Teraz chyba nie ma co zaczynać, skoro nie ma jeszcze przystawki. Jak przyjdzie, to odbierz ją i zadzwoń do mnie. Na razie zatrzymaj cały sprzęt w kabinie, a ja potem pomontuję wszystko razem. Rozstajemy się i wracam na statek. Niepostrzeżenie minął cały dzień. Antek zrobił mi niespodziankę i pomalował jeden z żurawików. - Drugi zostawiłem, żeby pan na mnie nie krzyczał, że narażam pana na bezrobocie - żartuje. Są już chłopcy. Stukanie na dziobie jest zakończone, więc dwóch z nich maluje wszystko na bordowo, a pozostali stukają teraz na masztówce. Dzisiaj jest cała brygada. Aż sześciu i tylu samo zapowiada się na jutro na sobotę. Przypominam synowi Antka, żeby prowadził dokładne zapisy przepracowanych godzin. Tymczasem Lechu strasznie narzeka. Nie tylko nie uruchomił sprężarki, ale jeszcze przekonał się, że jest to bardzo trudne. Prawie niemożliwe. Rozebrał ją kawałki i okazuje się, że są tam elementy wymagające regeneracji. - No i co nie dasz rady tego zrobić? Brakuje części? - Tak, brakuje. Ale muszę sobie jakoś z tym poradzić. Problem polega na tym, że jest to czasochłonne. - A co z tym Białkiem? Podobno jest idealny jako inspektor. Może on wyszuka ci odpowiednie części. - Prawdę mówiąc nie pomyślałem o nim. Teraz pewnie już wyszedł z biura. Już za późno. Przez to jestem uziemiony aż do poniedziałku. No nic, będę próbował samemu coś kombinować od jutra rano. Teraz muszę już lecieć. Umówiłem się z Baśką. - Czekaj. Spróbuję do niego zadzwonić. A nuż jeszcze jest. Pójdę tutaj do biura. Zapisz mi szybko, co to ma być. - Mam już zapisane. Podaje mi małą wysmarowaną karteczkę. - Dobra, zaraz zadzwonię, a ty się w międzyczasie przebieraj i wychodząc zajrzyj do mnie tam do biura. Może będę już coś wiedział. - Dobrze. - Słuchaj. Nie powiedziałeś mi, czy możesz ze mną zostać na dłużej, czy tylko wpadłeś tak na chwilę. - Zostanę pomagać ci tak długo jak tylko będę mógł, ale przydałby mi się ktoś do pomocy. - Nie masz kogoś na oku? - Rozejrzę się. Idź dzwonić, nim na pewno zginie ci ten Białek. Idę do Moniki i spotykam kierownika. - Widzę, że jest pan u nas częstym gościem - zagaduje. - Muszę zadzwonić. Ale potem zapłacę za wszystkie telefony. - Ale ja nie dlatego. Nie narobi pan nam kosztów, bo telefon Moniki nie ma wyjścia na międzymiastową. A lokalnymi gadkami, to za szybko pan nie nabije rachunku. Kierownik wychodzi już do domu, więc korzystam z tego, żeby ucałować Monikę, która wydaje się być z tego bardzo zadowolona. Wcale nie chce mi się dzwonić do Białka, ale cóż, trzeba. Telefon nie odpowiada. Kręcę na chybił trafił do Jasiaka i ten na szczęście jest jeszcze w biurze. Podaje mi telefon do Białka na komórkę, ale zanim się rozłączamy zaskakuję, że przecież Monika ma telefon tylko na rozmowy miejscowe. Mówię o tym Jasiakowi, a on pyta mnie o numer do Moniki i obiecuje zadzwonić do Białka na komórkę, żeby ten do mnie oddzwonił. To działa. Po kilku minutach spędzonych na bardzo delikatnym, ale jednocześnie bardzo, bardzo przyjemnym całowaniu się dzwoni telefon i jest już Białek. Jasiak złapał go przed domem, więc tylko dotarł do siebie do mieszkania i zadzwonił. Kiedy tłumaczę mu o co chodzi, jest dobrej myśli. Jest niestety koniec tygodnia i nie może wiele zrobić, ale obiecuje od poniedziałku wziąć sprawę w swoje ręce i wygrzebać części chociażby spod ziemi. - Czy sądzie pan, że jest to pewne? Lechu chce próbować coś dotaczać, ale twierdzi, że to bardzo pracochłonne. - Niech to odłoży. Prawie na pewno załatwię te części. Lepiej niech robi w międzyczasie co innego. Wychodzimy z Moniką i spotykamy Lecha. Przekazuję mu wyniki rozmowy, a on twierdzi, że ma tyle rzeczy do sprawdzania, że roboty mu nie zabraknie. Całą sobotę spędzi u mnie, a w niedzielę spróbuje wydzwonić jakiegoś znajomego mechanika lub magazyniera skłonnego do pomocy. Kiedy Lechu już odchodzi Monika odzywa się do mnie: - Rozumiem, że znowu zostajesz po godzinach. - Strasznie mi przykro, ale mam jeszcze tyle roboty. Jutro będziemy cały dzień razem. Jedziemy przecież do oszołoma. - Ranka w mesie, randka w kuchni, randka w oszołomie. Oto co mi proponuje mój nowy chłopak. - Kochanie. Muszę się wziąć ostro za ten statek, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie. Jak już będzie luźniej, to będziesz mnie miała cały czas do swojej dyspozycji. - Żartowałam chłopie. Wiem, że tym żyjesz. Ja zresztą mam też tu robotę. - Jaką? - Najpierw skończę mesę, a potem wezmą się trochę za kuchnię. Potem pokażesz mi gdzie masz flagi kodu i innych państw. Spróbuję zrobić jakąś dekorację. - Kochana jesteś. - Już ci mówiłam, że u ciebie to łatwe. Wystarczy trochę posprzątać. Tym razem chyba była od razu nastawiona na porządki, bo wkłada biały fartuch i rusza z wiadrem z wodą i mydłem do mesy pasażerskiej. Ja przypominam sobie o party na mostku, więc mówię Antkowi o projekcie zadaszenia. Przygląda się uważnie i od razu widzi, gdzie co zamocować, żeby sprawa się zmaterializowała. - Czy zamiast brezentów może być folia? - pyta. - Jeszcze lepiej. Nie będziemy tak zasłonięci. - Jest jedna rolka pod bakiem i to takiej porządnej, bardzo grubej. U góry rozepnę plastykowe markizy. Dla pewności podwójnie. Boki osłonię folią i w ten sposób stworzymy coś w rodzaju palmiarni. - Raczej tunelu na pomidory. W każdym razie zabezpieczymy delegację przed deszczem i wiatrem. Kapitalnie, panie Antku. Zostawiam to panu. Wiem, że mogę tak zrobić. Antek zrobi wszystko tak jak chciałem, albo jeszcze lepiej. Wracam do swojej roboty, czyli maluję na biało żurawiki drugiej szalupy. Zanim skończę brygada młodzieżowa wybiera się już do domu. Antek jedzie razem z nimi. Opuszcza statek również i majster od Stacha, który rozpoczął już wstawianie nowych elementów do fundamentu windy kotwicznej. Za pół godziny kończę i ja. Monika jest już w kuchni. - Jest tu tak zapuszczone, że to co robię, to tylko pobieżne mycie. Ale coś musiałam zrobić. Nie cierpię jak mi się wszystko przykleja do palców. Pomagam jej dokończyć mycie kuchni i rzeczywiście nie jest to łatwe zadanie, ale pozbywamy się przynajmniej tłustych zacieków. O tym, żeby doszorować się do całkiem czystego nie ma mowy. Zresztą w ogóle, to przydałoby się malowanie. Idziemy na mostek. Wyciągam po kolei różne flagi, a Monika je przebiera i ocenia. - Ta za mała, ta to tylko czerwona szmata ( ma na myśli flagę kodu „B”). Ta znowu mogłaby być, ale cała jest wyświniona jakimiś smarami. Nie masz tam czegoś lepszego? - Prawdę mówiąc nie wiem. Nie sprawdzałem. Podaję ci następne. - Ta mogłaby być, ale jest wystrzępiona. - No wiesz, na morzu od czasu do czasu zdarza się wiatr. - Przestań się ze mnie nabijać, tylko szukaj mi czegoś w jakim takim stanie. - Już się robi szefowo. W końcu po niemal godzinie mamy wyszukany komplet flag. Niezbyt zniszczonych i jednocześnie w miarę atrakcyjnie wyglądających, czytaj: kolorowych. Wracamy na dół. Monika wrzuca je do mesy pasażerskiej i mówi, że pomyśli nad dekoracją jutro. Teraz marzy tylko i wyłącznie o kąpieli. Jest zmęczona, spocona i brudna. To ona tak mówi, bo mi się wydaje świeżutka, czyściutka i w ogóle na medal. - Słuchaj stary, czy mogę skorzystać z twojego prysznica. Jestem cała. No wiesz jaka, nieapetyczna. Mam swój ręcznik, nie pobrudzę twojego. Nie martw się. - Nie martwię się. Jestem logiczny, skoro się umyjesz, to jak możesz pobrudzić mój ręcznik. - Nie filozofuj, tylko wpuść mnie do łazienki. Bez skrępowania rozbiera się przy mnie. Błyskawicznymi ruchami zrzuca z siebie najpierw fartuszek, potem bluzkę i spódniczkę, potem całą bieliznę. Nie zwraca wcale na to uwagi, że patrzę na nią łakomym wzrokiem. Zrzuca stanik i majtki, ale ja nic nie widzę. Niepostrzeżenie dla mnie samego złapała właśnie ten ręcznik, który jej pożyczyłem i wszystko to co miała najlepszego zakryła przed moimi oczami i znikła w łazience. Jestem rozczarowany. Poczułem się jak na tych filmach gdzie kamera już już dojeżdża we właściwe miejsce i wtedy właśnie zmienia się kadr. Monika dokładnie to mi zastosowała. Sprytna szelma. Robi sobie ze mną co chce. Słyszę jak tam pod prysznicem pluska się jak złota rybka i w dodatku podśpiewuje sobie. A ja tymczasem jestem znowu podniecony. Cholera wczoraj było to samo. To znaczy odwrotnie. Ja wychodziłem z kąpieli i niestety nic nie wskórałem. Dzisiaj jest odwrotnie. Ona wychodzi z kąpieli, a ja na pewno coś wskóram. Przekonuję sam siebie do tej myśli. Przecież wczoraj mówiła, że nie wszystko od razu. Pewnie dzisiaj obdarzy mnie czymś więcej. Tak się tym podniecam, że biorę to za pewnik i szybko się rozbieram. Wskakuję do koi i czekam aż ukochana wyjdzie spod prysznica. Cały czas gra mi jak rzadko kiedy przedtem. W końcu Monika owinięta w mój ręcznik kąpielowy wychodzi z łazienki. - O widzę, że mój pan gotowy - mówi. - Narobiłem się dzisiaj, więc padłem zmęczony do łóżka - mówię obłudnie. - Oczywiście. Śpij biedaku. Należy ci się trochę wypoczynku. To ja lecę do domu. - O nie. Nie uda ci się tak łatwo mnie wykiwać. Zastosuję ci to co ty mnie wczoraj - myślę. Podrywam się z koi i próbuję jednym szarpnięciem ściągnąć z niej ręcznik. Okazuje się, że moja głupota nie zna granic. Monika lekko tylko dryga i wysmykuje się spod mojej ręki. Natomiast ja całkiem nagi nagle znowu stoję na środku kabiny ze sterczącym fiutem. Tak jak wczoraj. Nawet nie zauważam, kiedy ona błyskawicznie naciąga na siebie majtki i stanik, a potem już zupełnie spokojnie całą resztę i mówi do mnie: - Nie wiem czy ci wczoraj mówiłam, że masz całkiem, całkiem. Czy zamierzasz coś z tym zrobić? A jak tak jak wczoraj łapię cokolwiek, żeby się osłonić i nie czuć tak całkowicie nagi. - Tak, mam. Mam zamiar teraz i natychmiast cię... - Cię co? Pewnie chciałeś powiedzieć bzyknąć, przelecieć czy nawet po prostu zerżnąć. O nie kolego. Zapamiętaj sobie, że nie jestem łatwą dziewczyną. Jestem porządną dziewczyną i masz o tym pamiętać. Kapewu? - Nigdy nie miałem cię za łatwą, ale uważam, że skoro się kochamy, to chyba możemy również - Co również? Masz na myśli bzyka? - No więc tak. Mam. - Ja też tylko o tym marzę, ale muszę poznać twoje plany. Nie wiem, czy po prostu nie bawisz się ze mną. - Ach. Bawię się tobą. Przyznam ci się, że odniosłem wrażenie, iż to ty bawisz się ze mną. - Ty bawisz się ze mną. Nie, to ty bawisz się ze mną. Nie, to nie ja, to jednak ty. Wiesz co? Możemy tak się przekomarzać przez cały czas. - Kocham cię i tyle. Pragnę cię. Podniecasz mnie i nie wyobrażam sobie żadnej innej kobiety oprócz ciebie. Czy to nie wystarczy? - Nie. Musisz jeszcze pojechać ze mną po zakupy na przyjęcie organizowane przez pana kierownika. - Dobrze to chodźmy spać, a rano po zakupy. - Nie zostanę tutaj kochanie. Mama by mnie przeklęła. A nawet nie o to chodzi. Nie chcę, żeby się o mnie martwiła i dlatego muszę wrócić na noc do domu. - Masz rację. Ja też nigdy nie potrafiłbym zawieść matki. - Cieszę się, że to rozumiesz. Odprowadzam ją do samochodu, a sam wracam na statek. Umawiamy się w ten sposób, że od godziny dwunastej będzie czekać na mój telefon. Ja muszę od rana być na statku i odebrać dostawę z hurtowni z napojami i piwem. Wracam do swojej kabiny i otwieram lodówkę, w której zaplątała się gdzieś jedna jedyna butelka zielonego Steinlagera. Otwieram ją i bardzo powoli piję. Nie muszę się spieszyć. Nie jest jeszcze późno, ale nie mam zamiaru brać się za jakąkolwiek robotę. Dochodzę do olśniewającego wniosku, że nie mogę pracować codziennie po piętnaście godzin, bo zbyt szybko się wypalę. Właśnie dzisiaj postanawiam trochę odetchnąć. Wpada mi do głowy myśl, że taka odbudowa statku, takie zadanie na własny rachunek, to przecież niecodzienna sprawa. Chyba warto to jakoś uwiecznić. W ogóle to zaskakuję, że przecież nie robię żadnych zapisów. Statek wchodzi wkrótce do eksploatacji, więc trzeba zacząć prowadzić dziennik okrętowy. Nie zastanawiam się długo i wyszukuję jeden czysty egzemplarz oraz wprowadzam zapisy od dnia pierwszej wizyty na statku. Mniej więcej pamiętam co się działo. Zakładam też brudnopis dziennika w grubym zeszycie formatu A-4. Tutaj będę notował na bieżąco wszystkie sprawy. Ten brudnopis będzie też znakomitym materiałem do napisania tych właśnie wspomnień, które czytasz. Pomysł spisania tego wszystkiego właśnie w formie opowiadania, czy też może pamiętnika rodzi się w tym samym czasie. Może właśnie dlatego, że nie prowadziłem zapisków od początku i wiele musiałem odtwarzać z opornej pamięci, wspomnienia te są tak chaotyczne. Poświęcam na zapiski dwie godziny i przekonuję się, że pisanie idzie mi bardzo wolno. Przez te dwie godziny zapisałem zaledwie kilka kartek. Postanawiam codziennie dopisywać po kilka stron. Dopiero po pewnym czasie przekonam się, że nie jest łatwo dotrzymać takiego postanowienia. Zazwyczaj brakuje czasu. No, ale tego wieczoru byłem dobrej myśli i wydawało mi się, że bez większych kłopotów stanę się Markiem Twainem. Wypite piwo pozwoliło mi na szybkie i łatwe zaśnięcie.

 
 
 

Kommentare


WYDAWCA

Wydawcą  PoloniaSligo.Eu jest Acorn Blue Printing w Sligo.

Wydawnictwo zajmuje sie m.in. projektowaniem, drukiem,  tworzeniem profesjonalnych, nowoczesnych stron internetowych, a takze projektowaniem grafiki, skladu DTP oraz uslug Public Relations.

TEL: 071 915 7954  2013-2015 © Copyright

© 2014 by POLONIA SLIGO. Created by Acorn Blue Printing

bottom of page