Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 12
- poloniasligo
- Jan 4, 2015
- 23 min read

Dzięki uprzejmości autora Gabriela Oleszka możemy publikować tę powieść w odcinkach na naszych łamach.
Copyright by Gabriel Oleszek / kopiowanie, powielanie i dalsze publikowanie jest zabronione.
O Autorze http://www.marynistyka-oleszek.pl/
Zdjęcie oraz projekt okładki: Martin Pociecha / TheSolace Creative
12
Mimo sporej wypitki, wstałem rano przed ósmą. Wykąpałem się i poszedłem rozejrzeć się po statku. Chociaż zabawa i popijawa były ostre, mesa nie przedstawiała krajobrazu po bitwie. Antek z żoną i synem sprzątali na bieżąco, aż do swego wyjścia po pierwszej. Potem nie nabrudziło się już wiele. Pełno tylko było jeszcze szklanek i kieliszków. Zacząłem to powoli zbierać, a gdy z kabin wychynęli pierwsi rozbudzeni delegaci zaprosiłem ich na kawę i herbatę. Jeśli chodzi o śniadanie, to zastosowałem system samoobsługowy. W lodówkach pozostało jeszcze sporo jedzenia, więc nie było z tym żadnego problemu. To był wtorek, normalny dzień roboczy, więc wkrótce na statku pojawił się Lechu z Cześkiem czyli czwartym mechanikiem złotą rączką oraz majster. Majster obiecał, że akurat dzisiaj skończy wszelkie prace spawalnicze na dziobie. To mi pasowało. Gdyby tak rzeczywiście się stało, to rzuciłbym po południu harcerzy do szczotkowania i malowania i cały dziób miałbym gotowy. Spytałem Lecha co sądzi o stanie maszynowni, czy zdąży wszystko zrobić i czy w ogóle będzie w stanie ją zrobić. - Chyba udana była zabawa. Przynajmniej tak można sądzić po twoim wybuchowym chuchu - odrzekł. - Chyba tak. Spotkasz tu na statku jakichś niedobitków. Możesz ich spytać o zdanie. - Pytam, gdyż dużo sobie obiecuję po imprezie Stacha. Jesteśmy z Baśką zaproszeni. - Będzie udana. Chyba, że Stachu ściągnie jakichś sztywniaków, którzy będą tylko psuli nastrój. - Nie sądzę. Stachu zbyt ceni dobrą zabawę, żeby spraszać jakichś smętków. A jeśli chodzi o twoje pytanie, to za dwa tygodnie możemy ruszać w morze. Jeżeli oczywiście nie wyskoczy coś nieprzewidzianego. Najlepiej powiedz na kiedy musisz mieć statek. Łatwiej jest cokolwiek planować, gdy się zna terminy. - Zadzwonię do Jasiaka i powiem mu, że za dwa tygodnie jesteśmy gotowi. Niech załatwia ten czarter z Mewkami. Wtedy sytuacja będzie dla nas wszystkich bardziej jasna - odpowiedziałem. - Dzwoń pan, panie kapitanie, a my z Cześkiem do roboty. - Idę. Już za parę minut powiem ci czego się dowiedziałem. Poszedłem do Moniki. O dziwo była już w pracy. Nie wyglądała nadzwyczajnie, była bardzo blada, co zwłaszcza podkreślał jej ostry makijaż, ale i tak byłem pełen podziwu dla jej zdolności do regeneracji. Wczoraj była przecież na tak niesamowitej bańce, iż wydawało się, że jej kac potrwa co najmniej z tydzień. - Kochanie czyżbyś był niedysponowany - spytała mnie marszcząc swój rozkoszny nosek, gdy ją pocałowałem. Co za cholera. Przecież to ona była wczoraj napompowana jak dętka, a ja nie czuję od niej żadnego zapachu wódy, tylko sam zionę gorzałą jak, nie przymierzając, Boria Jelcyn. Cóż, są takie organizmy które lepiej się czują jak piją niż jak nie piją. Do takich widocznie zaliczała się moja Monika. - Chyba coś mi wczoraj zaszkodziło - odrzekłem wymijająco. - Te zupy z torebek są cholernie zdradliwe - mówi złośliwie, chociaż wie, że nie jadłem żadnej zupy. Powtarza dokładnie moje słowa sprzed kilku dni - Masz rację. Muszę bardziej uważać - używam słów jakich z kolei ona wtedy użyła. - Czy można skorzystać tu u was z telefonu? - Czuj się jak u siebie, skarbie. Dzwonię do Jasiaka, a on jakby czekał na mnie i od razu komunikuje mi, że Mewki już założyły, że będą wozić swoją sodę Polanką. - Im szybciej statek będzie gotowy, tym lepiej. Sytuacja wygląda w ten sposób, że gdzieś za dwa tygodnie muszą przedłużyć umowę z Rosjanami, ale jeżeli nie przedłużą, to ci i tak muszą dawać Mewkom odjazdy jeszcze przez następny miesiąc. Z tym, że jeżeli Polanka będzie gotowa wcześniej, to Mewki ją wezmą w czarter natychmiast. Mają w tej chwili tyle sody i tyle zamówień, że nie ma obawy o zatrudnienie. - Dobrze. Będzie miał pan statek gotowy do wypłynięcia za trzy tygodnie. Możemy podpisywać umowę z Mewkami. - Przyjemnie się z panem rozmawia kapitanie Gaberial. Na wszelki wypadek niech pan dryndnie od czasu do czasu jak wygląda postęp robót. - Ma się rozumieć. To dla mnie oczywiste. - Myślał pan już o załodze? - Nie myślałem, ale pomyślę już niedługo. - Powodzenia kapitanie Gaberial. Aha, przy okazji. Co to za zabawy pan urządza na statku? - Ja, zabawy? Ach, pewnie pan ma na myśli wczorajsze przyjęcie dla kontrahentów naszej bazy. - Tak. Czy zabawa była udana? - Proszę spytać uczestników. - Nie omieszkam. Aha, jeszcze jedno, dzwonił do mnie Białek. Dzisiaj podrzuci wam części do sprężarki. - Dobra wiadomość. Ale i tak moim mechanikom robota pali się w rękach. - Wracając do tego party. Potrzebuję zaprosić trochę naszych, to znaczy PŻO, kontrahentów. Czy można by ewentualnie skorzystać z pana salonów? - Niech pan się czuje jak u siebie w domu. - Oczywiście my to wszystko zorganizujemy. Nasi ludzie dostarczą jedzonko i odpowiednio je przygotują. Nasi stewardzi obsłużą gości i tak dalej i tak dalej. Chodzi mi tylko o pana pomieszczenia. - Kiedy by to miało być? - Za dwa, trzy tygodnie. Właśnie na otwarcie pana nowego czarteru. - To na kiedy mam rezerwować termin? - To tak pan jest obłożony? Ciekawe. No dobra, zadzwonię jutro i się umówimy. - Będę czekał. Monika spogląda na mnie filuternie i gdy odkładam słuchawkę mówi: - Dobra brachu, czy koniecznie ten statek ma pływać? Jak na razie możemy robić pieniądze na imprezach. - Co tam można zarobić na imprezach? Chociaż akurat z tej waszej sporo mi zostało. To prawda. Kupiłem żarcia za trzy tysiące, podczas gdy kierownik dał mi siedem. Wygląda na to, że pozostało mi cztery tysiące. Oczywiście nie jest to pełna prawda. Gdybym to normalnie organizował, to pewnie zbyt wiele by nie zostało. Ostatecznie nie zapłaciłem nikomu z tych co mi pomagali. Nie zapłaciłem za transport, tylko sam wszystko kupowałem. Nie zapłaciłem podatków. Nie policzyłem żadnych kosztów stałych i tak dalej. Będę musiał jeszcze wydać pieniądze na pranie bielizny i pościeli. W sumie zysk chyba niewielki, ale zawsze coś. Na razie starcza mi na to, żeby na bieżąco opłacać harcerzy i majstra. Całuję Monikę, a ona mówi, że zajrzy do mnie po pracy. - Już się nie mogę doczekać - dodaje i puszcza do mnie oko. Nie wiem czemu, ale dużo sobie po tym obiecuję. Wracam na statek i mimo lekkiego kaca ostro biorę się do roboty. Tłukę się niesamowicie ostukując z rdzy pozostałe hydranty. Co jakiś czas odnajduje mnie któryś z delegatów. Około południa mają ważną naradę w Gdańsku i wypytują mnie jak się tam dostać od nas z portu. W końcu znikają wszyscy. Większość zabiera ze sobą torby, żeby prosto po obradach ruszyć na dworzec. Tylko dwóch prosi o dodatkowy nocleg. Nie chce im się tłuc po nocy, czy właściwie wieczorem. Wolą jeszcze jeden dzień odpocząć. Umawiam się z nimi, że gdyby wrócili późno, mają wejść na statek przez drzwi na pokładzie łodziowym i daję im klucze. Drzwi na dole, przez które wchodzę normalnie, można zamknąć tylko albo od środka albo z zewnątrz. Nie ma możliwości dobrania się do nich z obojętnie której strony. Oczywiście zapewniają, że wrócą zaraz po naradzie, ale na wszelki wypadek biorą po kluczu. Przy ciężkiej, fizycznej robocie czas szybko leci. Wraz z potem wyparowują ze mnie resztki alkoholu. Tak prawdę mówiąc, to nie wypiłem go zbyt dużo, ale i tak sporo jak na to, że ostatnio byłem niemal stuprocentowym abstynentem. Abstynentem doskonałym, jakby powiedziała Monika. Zresztą robota idzie mi też dobrze, bo cały czas sobie o niej myślę. Od razu i lepiej się pracuje i czas przy robocie leci szybciej. Kiedy po szkole pojawia się trzech, tym razem, harcerzy majster akurat kończy spawanie ostatnich elementów na dziobie. Chłopcy biorą skrobaczki i zeskrobują nadpaloną farbę, a potem szczotkują wszystko do czysta drucianymi szczotkami. Dzisiaj jeszcze całość zaminiują i jutro będzie można malować na gotowo. Ja też pod koniec dniówki kończę ostatnie hydranty na nadbudówce. Po oskrobaniu ich i zaminiowaniu robię sobie przerwę. Zresztą akurat nadchodzi Monika. Idziemy do mnie do kabiny i całujemy się jak szaleni. Korzystam z jej dobrego nastroju i dobieram się do jej cudnych piersi, a ona po raz pierwszy nie protestuje, tylko pozwala mi je nie tylko głaskać, ale też odsunąć stanik i całować. Jestem wniebowzięty, ale po kilkunastu minutach takich pieszczot Monika wraca do rzeczywistości i idzie do kuchni i pentry, żeby zrobić chłopakom jakąś namiastkę obiadu. Ja wracam w międzyczasie na pokład i stukam dla odmiany ostatnie skrzynki na węże pożarowe. Obiad jest gotowy za pół godziny. Wszyscy jemy w mesie, a potem wracamy do pracy. Monika ostro bierze się za sprzątanie po balu. Jest niesamowicie szybka. Wtedy, gdy ostatnia młodzież kończy robotę również i ona jest gotowa. Zdążyła nawet ściągnąć bieliznę z używanych koi w kabinach pasażerskich. Jest tego sporo. Umawiamy się, że weźmiemy to po połowie do domu i jakoś na raty wypierzemy. Potem odstawia swój szoł związany z rozbieraniem się do kąpieli. Już, już wydaje mi się, że zobaczę ją całkiem nagą, gdy nagle wszystko ginie pod ręcznikiem kąpielowym, a i sama Monika znika w łazience. Tak bardzo już jej pragnę, że niemal nie wyobrażam sobie, żeby jeszcze nadal broniła się przede mną. Przecież wczoraj powiedziała, że ona też tego chce. Szybko się rozbieram i czekam na nią w koi. Leżę pod kocem całkiem nagi. Wreszcie wychodzi spod prysznica. Oczywiście jest cała opatulona ręcznikiem. Jest jeszcze mokra. Włosy ma też mokre i cały makijaż zmyty przez co wygląda tak strasznie dziecinnie i młodo. Leżę nic nie mówiąc i czekam co będzie. W końcu podchodzi do mnie i siada na brzegu koi. Ja czuję, że już nie wytrzymam. - Czy nie chciałbyś się przed tym wykąpać kochanie? pyta mnie w końcu. - Oczywiście. Pędzę do łazienki i oblewam się prawie zimną wodą. Gdy po kilku minutach wracam do kabiny Monika siedzi już ubrana, a ja czuję się całkiem głupio. Tak byłem pewny, że nareszcie będziemy razem, że nie potrafię ukryć swego rozczarowania. Muszę mieć strasznie głupią minę, bo aż mnie pyta co się stało. - Nie nic kochanie. Wykąpałem się przed tym, jak mi zasugerowałaś. Tylko nie widzę, żeby coś miało być. - Czystość jest zawsze wskazana skarbie - wyjaśnia poważnie Monika. - Chodź, połóż się grzecznie do łóżeczka. Siada koło mnie na koi i ściąga ze mnie ręcznik. Ja, oczywiście, jak to ja, wstydzę się jak cholera, ale staram się nic po sobie poznać. - Jest bardzo ładny - twierdzi i bierze go delikatnie do ręki, a ja myślę, że zaraz zwariuję. Ona, niestety, tylko szybko całuje sam czubek i staranie przykrywa mnie kocem. Potem głaska moje piersi i też je całuje, a ja próbuję pociągnąć ją do siebie. Ona jednak nie zgadza się. - Jeszcze nie jestem gotowa - mówi, gdy w końcu wyzwala się z moich pocałunków. - Ale wczoraj obiecałaś - przypominam jej z rozpaczą. - No tak. Wyjedźmy gdzieś na romantyczny weekend. Marzę o tym. - Chętnie. Z tym, że w sobotę jest tutaj następne party. Tym razem na rocznicę ślubu moich znajomych. - No tak. Przypominam sobie, że mi to mówiłeś. O której jest ta zabawa? - O ósmej. A może zamiast wyjazdu gdzieś na Kaszuby zrobimy sobie weekend we dwoje tu u mnie na statku? - Jesteś bardzo romantyczny. Proponujesz pierwszą randkę dziewczynie w porcie. Nie jestem portową dziewczyną. Nie stać cię na hotel, czy co? - Chciałem dobrze. Nie miałem nic złego na myśli. Nie mogę już odmówić tego party. Oni bardzo na to liczą. Zresztą ponieważ ja mam być tam jednocześnie gościem, to chciałem cię prosić, żebyś ze mną poszła. - Co? Znowu gotowanie i zmywanie? - Nie. Chcę żebyś była gościem. Przygotowaniem jedzenia zajmie się ich gosposia Maryla z żoną Antka. Ja mam tylko kupić napoje, alkohole i tak dalej. Ewentualnie jakieś przekąski. Główne dania załatwią sami. Ty będziesz honorowym gościem. - Dobrze. Chętnie się z panem zabawię, panie kapitanie. Ale skoro to jest w sobotę i na dodatek wszystko zrobi Maryla, to mamy cały piątek dla siebie. W czwartek kupimy alkohol i ewentualnie jakieś słoiczki i puszki. Napoje nie są potrzebne. Zostało nam jeszcze na co najmniej dwie imprezy. - Jesteś kochana. - Już ci mówiłam, że u ciebie to łatwe. Wystarczy kupić w czwartek wódę. No więc kupujemy wszystko w czwartek, a w piątek na Kaszuby, mój kapitanie. - Jesteś taka pomysłowa. - No widzisz. Zawsze się mnie słuchaj, to tylko na tym dobrze wyjdziesz. - Będę się słuchał. - No dobrze. To ja pojadę do domu. Trochę jestem po wczorajszym taka właśnie wczorajsza i chcę pójść wcześniej spać. Nastawię tylko na noc pralkę. Ty zrób to samo. Pewnie ktoś z tej imprezy będzie chciał spać na statku, więc musimy mieć wszystko gotowe. Rano nastawię następną porcję. Mamy tylko dwa dni czasu. W piątek trzeba dać to do magla. - Ty wszystko tak dobrze wymyślisz. Jesteś tak praktyczna. - Mówiłam ci. Trzymaj się mnie, to nie zginiesz. Nie ma tam jeszcze małej tequili? - Przecież jesteś samochodem. - Jedna szklaneczka mi nie zaszkodzi. No dawaj. Nie przekomarzaj się ze swoją Moniczką. Nie jestem rozentuzjazmowany. Ona tak gładko przeszła do tego picia, że nawet nie zwróciłem na to specjalnie uwagi i rzeczywiście nalałem jej małą szklaneczkę. Powinienem już wtedy zwrócić na to uwagę. Ale jak to zakochany, niewiele wtedy jeszcze dostrzegałem. Na parking poszliśmy razem i pojechaliśmy każde do swojego domu. Moja żona tym razem była z Konradem, który siedział w mojej kuchni w kapciach i z rozchełstaną koszulą. Dobrze, że nie w moich kapciach. Normalnie bym się w takiej sytuacji wściekł, ale byłem tak szczęśliwy z poznania Moniki i tego, że ją kocham, a i ona wydawała się być mi przychylna, że nie zwróciłem na to uwagi. Nawet spytałem żony czemu nie poczęstuje swego gościa czymś z baru. I nawet nie miała to być złośliwość, tylko raczej zawiązanie rozmowy. Musiało to jednak wyglądać na ironię, gdyż żona spojrzała na mnie z wyrzutem, jak gdyby chciała powiedzieć: - Czy ja coś ci mówię jak sam spotykasz się z dziewczynkami? W końcu Konrad nie dostał kielicha, tylko oboje zaraz wynieśli się do dużego pokoju zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem na niego z tyłu. Miał ubrane niebieskie dżinsy i tak jak przypuszczałem był bardzo cienki w biodrach. Stąd te wychudzone pośladki, które widziałem śmiesznie podrygujące jakieś dwa tygodnie temu, wcale nie były dla mnie zaskoczeniem. Wrzuciłem pierwszą porcję bielizny do pralki i nastawiłem na normalne pranie. Wszystko było po zaledwie jednonocnym użyciu, więc nie wymagało gotowania. Przed samym zaśnięciem pomyślałem o pozostałych delegatach, którzy mieli nocować na statku. - Mam nadzieję, że nie zaprószą ognia - przebiegło mi przez myśl. Oczywiście taka myśl spowodowała to, że nie mogłem spokojnie zasnąć, a gdy już zasnąłem, to kilka razy się budziłem. Na dobre zasnąłem dopiero nad ranem, wtedy kiedy trzeba było już się budzić. Nic dziwnego, że nie chciało mi się wstawać, ale nie miałem innego wyjścia jak przeklinając, ale jednak to zrobić. Wyciągnąłem bieliznę z pralki, rozwiesiłem w swojej sypialni i wrzuciłem następną porcję do środka. Akurat gdy skończyłem, do kuchni, ziewając na całą szerokość buzi, przyszła moja żona. - Konrad jeszcze jest? spytałem. - Co? Potrzebujesz coś od niego? - Raczysz żartować. Też coś - odparłem niezbyt grzecznie. - Spytałem tylko kurtuazyjnie. - No więc, nie jesteś zbyt kurtuazyjny. Nie ma go, poszedł do domu. A jak udała się zabawa? - Dziękuję. Było świetnie. Żałuj, że nie byłaś. - Nie szkodzi. Następnym razem na pewno nie odpuszczę. Powiesić ci to pranie jak się skończy? - Jeśli byś była tak uprzejma. - Będę tak uprzejma, kapitanie Gaberial. Jadę na statek i ledwie wychodzę na pokład widzę, że przez okno macha do mnie Monika. Telefonuje kapitan Władek z Gyronav. Ma już dla mnie przystawkę DSC. Jest w każdej chwili do odebrania. Korzystam z telefonu Moniki i łapię Stacha. Obiecuje podłączyć mi wszystko jeszcze w tym tygodniu. - Jeżeli nie zdążę wcześniej, to przyjadę po prostu trochę wcześniej przed imprezą i wszystko ci uruchomię. Nic się nie martw. A jak tam Lechu? Słyszałem, że ci pomaga. - Jak najbardziej. Gdyby nie on, to kto wie, czy bym jakoś ruszył ze sprawami maszynowymi. Dobrze, że mi przypomniałeś. Muszę jeszcze pogadać o tych sprawach z PRS-em. Z rozpędu dzwonię do Tomka i mówię mu, że wszystkie urządzenia maszynowe są po kolei sprawdzane i uruchamiane przez Lecha. Tomek obiecuje wpaść któregoś dnia i określić co jeszcze trzeba zrobić, żeby końcowa inspekcja PRS wypadła pomyślnie. Kiedy kończę rozmowę pojawia się kierownik. Na siłę zaciąga mnie do siebie i częstuję kawą Gajos. Jest wylewny i zadowolony. Zwierza mi się, że dopiero dzisiaj ma kaca. Wczoraj był to kac gigant, a dzisiaj jest to już tylko zwykły, standardowy kac. Twierdzi, że impreza była wyjątkowo udana. Sam dyrektor był bardzo zadowolony, a nawet obaj przypuszczają, że dzięki tej dobrej atmosferze udało się popchnąć parę spraw z zachwyconymi dobrym przyjęciem kontrahentami. - Jak by to rozreklamować, to mógłby pan nie pływać, tylko żyć z organizacji imprez. - Statek jest po żeby pływał, a nie po to, żeby stał w porcie i organizował przyjęcia - tłumaczę. - Wiem i dlatego życzę panu, żeby panu się powiodło. Czy jest może coś co mógłbym dla pana zrobić? - No nie i tak dużo mi pan pomógł. Z tym prądem, że śmieciami i tak dalej. - Ja mówię poważnie. Nawet sam dyrektor zachęcał mnie, żeby panu jak najbardziej sprzyjać. - Dziękuję. Zgłoszę się jak będę coś potrzebował. - Zawsze do usług. Przedłużająca się rozmowa z rozkrochmalonym kierownikiem spowodowała, że doczekałem się jeszcze jednego telefonu. Był to Jasiak. Wrócił do tematu party na statku. Zaproponował najbliższą środę. - Dlaczego akurat środa? - Mamy tutaj taką trzydniową konferencję, a właściwie obrady. Zaczynają się we wtorek i trwają do czwartku. W środę zorganizujemy wieczorek, a w czwartek, w ostatni dzień uczestnicy pojadą już prosto do domu. - Dobrze. Wszystko będzie gotowe na środę. A do czarteru statek będzie gotów za niecałe trzy tygodnie. Od poniedziałku. - To jest akurat poniedziałek wielkanocny. Z tego rozumiem, że statek będzie już gotów w Wielki Piątek. - Jeżeli się uda. Ale powiedzmy we wtorek po Wielkiej Nocy to na pewno. - Dobra. Zgłoszę Mewkom, żeby nie przedłużali umowy z Rosjanami i że to pan będzie teraz ich przewoźnikiem. Czy jeszcze coś? - Tak i to bardzo ważne. Właściwie prawie całą noc nie spałem. - Współczuję, bo domyślam się, że nie była to noc z dziewczyną. - Niestety. Nie spałem, bo bałem się o statek. Przecież on nie jest ubezpieczony. - Ma pan rację. Ale to cholernie drogo kosztuje. Poczekajmy aż dostanie pan ten czarter. Wtedy będziemy musieli statek ubezpieczyć, bo inaczej nie dostaniemy żadnego ładunku. Na razie oszczędzajmy jeszcze jak tylko się uda. - Oby tylko coś się nie stało w międzyczasie. - Co się ma stać? Statek stoi tak już ponad pół roku i nic się nie dzieje. - Jestem jakiś niespokojny. Niech ktoś chociażby podczas tego wieczorku zaprószy ogień. Bardzo łatwo można statek puścić z dymem. - Niech pan nie kracze, kapitanie Gaberial, bo jeszcze pan coś wykracze. - No wie pan przecież, że nie jestem przesądny. W razie czego można przecież odpukać w niemalowane drewno. - Wiedziałem, że znajdzie pan rozwiązanie. Odkładam słuchawkę i korzystając z tego, że kierownik znowu się zamknął u siebie, całuję moją kochaną Monikę. Znowu jest taka ładna, że nie mogę się na nią napatrzeć. - Możemy wybierzemy się dzisiaj popływać na basen - proponuje. - Właściwie jestem umówiona z koleżankami, ale nie miałabym nic przeciwko temu, gdybyś do nas dołączył. - To lepiej idź z nimi, bo ja mam tu jeszcze pełno roboty. - Jak widzę, wolisz robotę niż swoją dziewczynę. - To nie jest tak kochanie. Po prostu mam swoje obowiązki. - No dobrze, wiem że nigdy nie wygram z pracą mężczyzny, a już w szczególności z pracą człowieka morza - mówi. - Wiem coś o tym. Nie zwracam uwagi na te słowa, chociaż powinienem. Wtedy jeszcze nie rozumiałem wielu słów wypowiadanych przez nią, ani wielu jej zachowań. Tak to jest z zakochanymi, którzy widzą uwielbianą osobę taką jaką chcą ją widzieć, a nie taką jaką jest w rzeczywistości. Umawiamy się na zakupy na jutro. Całuję ją jeszcze szybciutko i wracam na statek. Lechu komunikuje mi dobrą wiadomość. Dostarczone przez Białka części całkowicie rozwiązały problem sprężarek. Obydwie chodzą teraz bardzo dobrze. Zresztą Lechu z Cześkiem uruchamiają po kolei wszystko i jak się okazuje wszystko jest na chodzie. Chociaż niektóre urządzenia wymagają dodatkowych remontów lub przeglądów. Lechu notuje wszystko, co jest do zrobienia. Ja zaś szybko się przebieram i jadę do Gyronav odebrać zamówione urządzenia. Przypominam sobie o pewnej księgowej, którą polecał mi Jasiak. Pracuje w PŻO, ale jest gotowa pomóc mi w moich rozliczeniach z fiskusem. Prawdę mówiąc nie mam o tym pojęcia. Na razie nic jeszcze w tym kierunku nie zdziałałem, a muszę wreszcie zacząć, żeby nie narazić się na jakąś wpadkę. W Gyronav załatwiam sprawę od ręki. Biorę przystawkę i transpondery, a kapitan Władek tylko notuje adres mojej firmy Linia Żeglugowa Polanka, żeby przysłać fakturę. Potem pędzę do PŻO i tam przez trzy godziny konferujemy z panią Małgosią. Po tych trzech godzinach mam ogólny zarys pojęcia o tym jak należy księgować wszystkie sprawy przedsiębiorstwa żeglugowego. Oczywiście nie będę w stanie tego robić, ale Małgosia weźmie to w swoje ręce i odpowiednio mną pokieruje. Na razie mam zbierać wszystkie rachunki i na bieżąco informować ją o wszystkich wpływach i wydatkach. Wpływów jeszcze nie ma, ale wydatki już są. Pani Małgosia od razu poprawia mnie, że przecież mam wystawić rachunek za przyjęcie urządzone na statku. Rzeczywiście jest to pierwszy wpływ. Siedem tysięcy złotych. Najwięcej kłopotów mamy z księgowaniem wydatków płatnych do ręki, a więc poza plecami Balcerowicza. Chodzi o harcerzy i spawaczy, a także Antka. Dojdzie do tego jeszcze Lechu i Czesiek. Na razie nic nie wymyślamy, zostaje to jako chwilowy brak w kasie. Po spotkaniu z Małgosią, która jest przemiłą starszą panią, zaczynam czuć się trochę bezpieczniej jeżeli chodzi o finanse. Co oko fachowca, to oko fachowca. W końcu wracam na statek. Na dzisiaj sprawy poza portem mam załatwione i mogę do wieczora pozostać na statku. Przebieram się znowu w kombinezon i ciągnę dalej robotę na pokładzie. Z dnia na dzień na statku jest coraz lepiej. Polanka zaczyna przypominać wreszcie statek, a nie uwiązanego na sznurku trupa. Od pół do czwartej coraz częściej spoglądam w stronę biura i gdy wreszcie dostrzegam Monikę wychodzącą z baraku rzucam robotę i szybko idę w stronę portierni, żeby ją jeszcze spotkać przy bramie. - Ach to ty - rzuca zaskoczona, gdy zastępuję jej drogę. - Co za miła niespodzianka. - Akurat przechodziłem obok - wyjaśniam z niewinną miną. - A czy ja coś mówię? To co wybierzesz się na basen? - Chciałem tylko spytać, o której ten basen? No i gdzie? - O dwudziestej, na Wajdeloty. Przyjdziesz? - No pewnie. Teraz wezmę się ostro do roboty, więc o dwudziestej możemy się spotkać. Całuję ją ukradkiem, gdyż kręci się tu zbyt dużo jej znajomych wychodzących z pracy. Potem wracam na statek i pracuje mi się całkiem dobrze. Czas leci szybko, bo myślę sobie o wieczornym spotkaniu. Harcerze i Antek wychodzą ze statku około dziewiętnastej, więc szybko idę obejrzeć stan robót. Na baku jest już całkowity koniec. Wszystko świeżo pomalowane, a chłopaki kontynuują na pierwszej masztówce. Natomiast majster jest całkiem dobrze zaawansowany w pracach przy windzie cumowniczej na rufie. Według mojej oceny do końca tygodnia powinien zakończyć wszystkie prace spawalnicze na otwartych pokładach. W przyszłym tygodniu będzie działał w ładowniach oraz w zbiornikach. Jest tam mniej pracy, ale jest jednocześnie trudniej i niebezpiecznej. W każdym razie wtedy, kiedy otrzymuje do pomocy jednego z chłopaków idzie mu szybciej i podejrzewam, iż bez trudu powinien zakończyć całość prac w tym samym czasie, kiedy Lechu sprawy maszynowe. Potem biorę prysznic i przebieram się w czyste ciuchy. Po chwili namysłu zabieram ze sobą swoje notatki. Na noc jadę do domu, żeby kontynuować pranie, więc sobie trochę zapiszę co się wydarzyło w ostatnich dniach. Przed kilkoma dniami postanowiłem prowadzić coś w rodzaju pamiętnika, ale nie zapisałem od tamtego czasu ani słowa. Zaledwie najskromniejsze zapisy sporządzam w brudnopisie dziennika okrętowego. Sam wiem, że jest to zaniedbanie, ale naprawdę brakuje mi czasu. Wreszcie dziesięć minut przed umówionym terminem znajduję jakiś parking przed basenem i czekam na Monikę. Nigdzie nie widzę jej malucha, więc czekam aż podjedzie na zewnątrz. Mija dwudziesta, a jej nie ma. W końcu zaskakuję, że przecież mogła przyjechać chociażby kolejką, albo innym samochodem z jakąś koleżanką. Idę do środka i szukam jej po wszystkich szatniach i na samym basenie. Nie ma jej nigdzie. Zasiadam więc w takim miejscu, przez które będzie musiała przejść więc nie stracę je z oczu. Nachodzi mnie myśl, żeby przebrać się i pójść już do wody, ale w końcu rezygnuję z tego. Nie mam zbyt wielkiej kondycji i jeśli panie spóźnią się więcej niż pół godziny, to po prostu będę miał dosyć pływania, gdy one będą dopiero zaczynać. Wyglądam jeszcze raz na zewnątrz, ale nigdzie ich nie ma. Wracam do środka, siadam przy jakimś starym, rozklekotanym stoliku i się nudzę. Żeby chociaż jakąś gazetę. W końcu zaskakuję że wziąłem zeszyt-dzienniczek. Przynoszę go z samochodu i próbuję zapisać w nim wydarzenia ostatnich dni. Okazuje się to niełatwe. Raz, że szybko zapominam co się działo. To znaczy nie tyle, co się działo, ile nie potrafię przypisać poszczególnych zdarzeń do konkretnych dni. Dwa, że jestem podenerwowany czekaniem i zamiast skupić się na pisaniu, co chwila się rozglądam za Moniką,. Trzy, że jednak paranie się piórem, to nie jest zadanie dla mnie. To raczej fucha dobra dla kronikarza, a nie dla marynarza. Coś tam jednak zapisuję i gdy mija kwadrans po dwudziestej pierwszej zwijam żagle i ruszam do domu. Czekałem dostatecznie długo. Nie pojawiła się, więc co mi innego pozostało. W domu wrzucam kolejną partię do pralki, a w międzyczasie staram się znowu coś popisać. Kiedy pranie jest gotowe kończę działalność na dzisiaj, wrzucam do pralki przedostatnią partię i idę spać. Oczywiście nie mogę zasnąć. Niepokoję się o Monikę i żałuję, że nie podjechałem pod jej dom. Jak się okazało, to nie znam numeru jej telefonu i dlatego nie mogłem się z nią skontaktować z basenu. Również w książce nie ma tego numeru. Może po prostu pomyliły mi się baseny. Może ona czekała na mnie na jakimś innym. Nie wiem już czy naprawdę mówiła mi o tym basenie na Wajdeloty, czy też sam go sobie wymyśliłem. W rezultacie kolejna koszmarna noc. Poprzedniej nocy obawy o zaprószenie ognia, dzisiejszej o Monikę. Wstaję zbyt wcześnie i nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wreszcie rozwieszam bieliznę, nastawiam na pranie ostatnią partię jednocześnie zaskakując, że przecież można było sprawdzić czy są czynne pralki statkowe i robić to wszystko podczas pracy na pokładzie. Widocznie do końca nie uwolnię się od codziennych, niemądrych pomyłek. Wsiadam do auta i jadę pod dom Moniki. Jej maluch stoi na miejscu, więc chyba jest w domu. Jest jeszcze za wcześnie, ale postanawiam czekać. Ustawiam się w rogu parkingu skierowany przodem w stronę jej bramy i czekam cierpliwie. Czas dłuży mi się niesamowicie, więc znowu wyciągam notatki i próbuję coś notować. Rzeczywiście udaje mi się to, ale nie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że mam nadmiar natchnienia. Tak mija godzina i w końcu pokazuje się ona. Szybkim krokiem idzie do malucha. Ja mrugam reflektorami i zaczynam się gramolić, żeby ją powitać, gdy nagle orientuję się, że facet, wysoki blondyn, który wyszedł z klatki schodowej razem z nią wyraźnie jej towarzyszy. Z początku myślałem, że to przypadkowy sąsiad wychodzący i tej samej porze. Głupieję zupełnie i nie wiem co robić. A ona nie zauważyła mojego mrugania i spokojnie wsiadła z gościem do samochodu i ruszyła w drogę. Ruszam powoli i ja. Początkowo jedzie prosto w stronę portu, a potem gdzieś skręca. Ginie mi z oczu. Jestem załamany. A nasza miłość tak się pięknie rozwijała. Mogła być współczesną wersją Tristana i Izoldy lub przynajmniej Romea i Julii, jeżeli chociaż nie Oleńki i Kmicica. Cóż, mogłem sobie czekać na tym basenie, skoro ona w tym czasie urzędowała gdzieś z blondynem być może przy butelce tequili. Zrozpaczony i rozczarowany powlokłem się dalej wściekły na cały rodzaj żeński swoim zdemolowanym maluchem. Wstąpiłem po benzynę do stacji, w której pierwszy raz spotkałem Antka. Gdy już nalałem i wsiadałem do środka usłyszałem klakson. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że na stację wjeżdża swoim żółtym maluchem Monika. Pomachała mi ręką pokazując, żebym na nią zaczekał. Nie muszę chyba mówić jak radośnie zabiło mi serce. Jest znowu tutaj moja ukochana. A ten blondyn z olbrzymim, prymitywnym kółkiem w uchu, to może był tylko wytwór mojej wyobraźni. Jest tu moja ukochana i wszystko inne się nie liczy. Parkuję z boku i zbliżam się do niej i ją całuję. Czuję zapach alkoholu. Znowu z całą siłą wracają podejrzenia. Urzędowała całą noc z tym wysokim blondynem noszącym to niestosowne kółko w uchu. - Czekałem na ciebie dwie godziny na basenie - mówię z wyrzutem. - Przepraszam skarbie, ale nie mogłam. Cały czas próbowałam zadzwonić na basen, ale mi się nie udawało. Dobra była woda? - Jaka znowu woda, do diabła? - Nie denerwuj się. Czy dobrze ci się pływało? - Wcale mi się nie pływało. Czekałem na ciebie i zagryzałem palce ze zdenerwowania. Bałem się, że coś ci się stało. - A co mogło mi się stać? Przyszła Iwona i nie mogłam się jej pozbyć z domu i dlatego nie przyszłam. - Przecież sama mówiłaś, że idziesz z koleżankami. - No tak, ale one uradziły, że lepiej jest wypić tequilę niż moczyć się w tej chlorowanej wodzie. To była demokratyczna decyzja. Nic nie mogłam poradzić. - Widzę, że tequila ważniejsza dla ciebie niż ja. Dziękuję. - Nie, nie jest tak. Po prostu Iwona ma taki dar przekonywania. - Bardzo cię musiał przekonywać ten Iwon z kółkiem w uchu - rzucam zjadliwie, bo chociaż cieszę się, że ona jest już tu przy mnie, nadal jestem wściekły. - Nie wiem o co chodzi. Iwona nie nosi żadnych kółek. Kończymy rozmowę. Ona musi już odjeżdżać, gdyż za nią czeka następne auto. Jedziemy do portu i umawiamy się na zakupy po południu, a potem podążamy do siebie. Ja na statek, a ona do biura. Humor mam zepsuty na dobre. Nie mogę skupić się w robocie. Cały czas stoi mi przed oczami ten blond mięśniak z idiotycznym kółkiem w uchu. Monika wyraźnie nie zaskoczyła, że miałem na myśli jego, gdy mówiłem do niej przy stacji benzynowej. Po prostu nie wie, że ich widziałem. Ciekaw jestem czy będzie nadal kłamać. Perfidnie obmyślam sobie jak ją przyłapać na kłamstwie. Przez te rozmyślania robota jakoś nie idzie mi zbyt dobrze. Nawet Lechu zauważa to podczas przerwy na kawę. Ale udaję, że wszystko jest w porządku i zadaję mu jakieś pytania odnośnie maszyny. Według niego wszystko jest dobrze i praca posuwa się planowo. Nie dopytuję się zanadto. Ostatecznie jest doświadczonym mechanikiem, a ja nie znam się na tym zupełnie, więc po co mam go jeszcze przesłuchiwać. Potem pojawia się Tomek. Przedstawiam go Lechowi i w chwilę potem obaj znikają w siłowni, żeby wszystko uzgodnić. Ja zaś udaję, że muszę zadzwonić i idę do Moniki. Oczywiście teraz, kiedy najbardziej go tutaj nie potrzeba, jest akurat kierownik. Nie ma już kaca i tryska energią. Nie daje mi porozmawiać z Monikę, tylko ciągnie na kawę Gajos, która akurat w dzisiejszych ponurych dla mnie okolicznościach wcale mi nie smakuje. Znowu proponuje pomoc, lecz tak naprawdę nie wiem o co go prosić. Narzekam tylko na to, że nie zdążę z pomalowaniem statku. - Ma pan piwo na statku? pyta. - Jeszcze trochę zostało z tej imprezy, a dlaczego? Ma pan ochotę? - Nie dziękuję Za dużo było przedwczoraj. Pan ma piwo, a ja mam paru wolnych ludzi z drużyny remontowej. Przyjdą do pana i trochę panu pomalują. Co pan ma najpilniejszego? - Burty. Ale muszę załatwić zezwolenie na skrobanie i malowanie. - Niech pan tym się nie martwi. Zezwolenia potrzebne są dla gości. My tu jesteśmy u siebie i jakoś sobie poradzimy. Jeszcze dzisiaj dam panu kilku ludzi. Niech pan tylko poczęstuje ich na koniec piwem, a będą absolutnie zadowoleni. No i niech pan im da skrobaczki i farby. - Dziękuje. Nie wiem jak się panu odwdzięczyć. - Dzisiaj ja panu pomogę, a następnym razem pan mnie. Zawsze się jakoś dogadamy. Ale impreza była rzeczywiście udana. Nawet moja żona jeszcze wczoraj do tego wracała, a ją niełatwo jest zadowolić. W końcu uwalniam się od niego i mam chwilę czasu z Moniką, która dla odmiany robi mi herbatę. - To mówisz, że wczoraj nie ruszałaś się z domu, tylko piłaś z koleżankami tequilę? - Tak. Wiem, że ty abstynent doskonały uważasz to za duży grzech, ale nie mogłam inaczej. To była demokratyczna decyzja. - No tak, no tak. A dzisiaj już sama przyjechałaś prosto do pracy, czy też może urzędowałaś do rana? - Nie no skądże. Przed północą byłam w łóżku. One wyszły koło jedenastej. A ja potem jeszcze nastawiłam ostatnie pranie, które dzisiaj powiesiłam. Czy ty też masz gotowe? - Też. I nigdzie nie jeździłaś? Może do magla? - Nie. Pojedziemy tam po pracy. Mam umówioną maglową i zrobi mi bez kolejki. Jutro się odbierze. Wracam na statek i jestem zawiedziony. Kłamie w żywe oczy. Przecież nie wymyśliłem sobie blondyna z tym kretyńskim kółkiem w uchu. Widziałem wyraźnie jak zadowoleni z siebie wyszli i pojechali gdzieś. Fakt, że zaraz potem się znalazła. Pewnie go tylko podrzuciła pod dom po tej miłosnej nocy. Natychmiast przypomniałem sobie jak wczoraj mówiła, że przegrywa z moją pracą. Widocznie postanowiła sobie osłodzić tą przegraną na kolor blond. Robota dalej mi nie idzie, ale ożywiam się, gdy pojawia się kilku jegomości w wysmarowanych kufajkach, którzy mają sprawę do pana kapitana. Są to podesłani przez kierownika robotnicy z brygady remontowej, chwilowo nie obarczonej żadnym pilnym zadaniem. Między nami mówiąc, wydaje mi się to dziwne, bo przez całe swoje marynarskie życie nie spotkałem sytuacji, że nie ma roboty dla marynarzy, ale ponieważ akurat sam korzystam z tych wolnych mocy, więc jestem zadowolony. Antek daje im długie skrobaczki oraz wałki na długich teleskopach. Trzech skrobie, a jeden idzie za nimi i smaruje oskrobane miejsca minią. Idzie im szybko, ale prawdę mówiąc nie są zbyt staranni. - Panowie - proszę. - Zróbcie trochę wolniej, trochę mniej, ale za to staranniej. - Będzie szybko i dobrze szefie. Mucha nie siada - peroruje najstarszy z nich, potężny koleś z wąsami jak u Saddama Husajna. Do końca dnia oblecieli całą lewą burtę i przychodzą na piwo. Rozsiadają się w mesie i dyskutują oraz omawiają plany na jutro. Chcą przerzucić się na drugą burtę i robić ją ze stelingów. To oczywiście nie będzie już tak szybkie. Ale i tak pomoc jest duża. W końcu zaopatrzeni jeszcze w kilka dodatkowych butelek piwa idą do domu. Kiedy wszyscy już opuszczają statek budzę Monikę, która po wyjściu z biura wykorzystała moją koję jako poczekalnię. Z rozpaczą myślę, że całą noc zabawiała się z blondynem, z tym beznadziejnym kółkiem w uchu. U mnie zaś odsypia te brewerie. Prawdę mówiąc wmawiam sobie to, ale naprawdę wcale tak nie myślę. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby potrafiła być tak cyniczna. Nie potrafię jednak się powstrzymać od złośliwych uwag. W końcu mówi do mnie z wyrzutem: - Czemu się tak mnie czepiasz? Mało, że kierownik na mnie wsiadł od rana, to jeszcze ty. - A co kierownik ma do ciebie? - Po tej tequili zaspałam trochę i jeszcze na dodatek w windzie napatoczył się sąsiad, który też zaspał i błagał mnie, żeby go podrzucić do pracy, bo go wyrzucą, a to po drodze do portu. Zlitowałam się, a potem okazało się, że to wcale nie jest po drodze. Wypaliłam dodatkowo benzynę i jeszcze więcej się spóźniłam, bo musiałam zatankować no i szef się wściekł. Zapomniał, że sam się wczoraj spóźnił dwie godziny. Mam ochotę ją ucałować i robię to. Więc to tylko sąsiad. A ja głupi i niedobry tak okrutnie ją podejrzewałem. Jedziemy w końcu po zakupy. Potem zatrzymujemy się koło mnie i zabieram z domu całe pranie. Wracamy do niej, zabieramy pranie od niej i zawozimy do magla. Będzie gotowe na jutro. Ale jutro szkoda nam tracić czasu, więc pytam czy jest otwarte w sobotę. Jest, ale tylko do czwartej, więc musimy wrócić z Kaszub przed tą godziną. Chyba będzie to w sam raz, żeby zdążyć jeszcze na odpowiednią godzinę na statek. Monika musi już wracać do domu. Widocznie tej tequli było sporo, bo chce się wcześniej położyć. Wracam sam na statek i rozpakowuję wszystkie zakupy. Jest tego tyle, że wystarczy dla wszystkich pijaków. Sprawdzam jeszcze czy na mostku jest wszystko w porządku. Chcemy zastosować podobny porządek jak poprzednim razem, czyli najpierw aperitif na mostku, a potem właściwa impreza w mesie. Jest jeszcze wcześnie, więc robię trochę notatek. Tym razem jestem spokojniejszy i od razu idzie mi łatwiej. Wszystko lepiej się udaje, gdy nie muszę się martwić o moją kochaną Monikę. Robię sobie wyrzuty za te głupie posądzenia. Nie denerwuje mnie już nawet niedorzeczne kółko w uchu blondyna. Zasypiam spokojnie i dosyć szybko.
Commentaires