Znowu żyję – powieść w odcinkach, rozdział 13
- poloniasligo
- Jan 11, 2015
- 23 min read

Dzięki uprzejmości autora Gabriela Oleszka możemy publikować tę powieść w odcinkach na naszych łamach.
Copyright by Gabriel Oleszek / kopiowanie, powielanie i dalsze publikowanie jest zabronione.
O Autorze http://www.marynistyka-oleszek.pl/
Zdjęcie oraz projekt okładki: Martin Pociecha / TheSolace Creative
13
Rano wstaję o szóstej i nie czekając na Antka szykuję stelingi dla brygady portowej. Robota pali mi się w rękach. Nie mogę się już doczekać naszej wspólnej wycieczki. Ale jestem w tak dobrym nastroju, właśnie dzięki tej wspaniałej perspektywie, jaka się przede mną dzisiaj roztacza, że czas leci mi piorunem. Podczas przerwy mówię Antkowi, Lechowi i Cześkowi, że muszę wyjechać na jeden dzień, ale wrócę jutro przed imprezą i jeszcze pomogę we wszystkim. - Daleko jedziecie? pyta dociekliwie Lechu. - Nie. Daleko nie jadę, tylko tu do nas, na Kaszuby. Znajomi mnie zaprosili - podkreślam to, że będę sam, bo nie chcę, żeby coś sobie pomyśleli o Monice. Nic nie mówią, ale wszyscy trzej mają na twarzach wypisane: - A czy my coś mówimy szefie? Zmieniam na wszelki wypadek temat. Potem idę zadzwonić, a Lechu mówi mi, żebym nie przegrzał linii, bo tak często dzwonię. Cholera, nic się przed nimi nie ukryje. Postanawiam się tym jednak nie przejmować. Ostatecznie nie ma w tym nic złego, że dwoje ludzi się kocha. Opowiadam Monice o ich głupich minach, a ona przejmuje się tym trochę więcej niż ja. Nie powiedziało mi to wtedy jeszcze niczego. Proponuje, że pojedzie sama do domu, a ja zostanę z nimi na statku, aż sobie pójdą. Z doświadczenia wiemy, że nigdy nikt nie pozostawał dłużej niż do osiemnastej trzydzieści, dziewiętnastej, więc umawiamy się na dziewiętnastą trzydzieści pod jej domem. Wtedy nikt nie będzie już w stanie zorientować się gdzie i z kim pojechałem. Rzeczywiście o osiemnastej ulatniają się wszyscy. Pozostaję sam. Antek ma wszystkie klucze, więc jutro robota zacznie się beze mnie. Lechu też przyjdzie już od rana i ma zamiar pozostać do samej imprezy. Baśkę zabiorą ze sobą Staszkowie. Kąpię się i przebieram, a potem zamykam cały kram. Do kieszeni wkładam szczotkę do zębów i jakąś bieliznę na zmianę, a potem idę na parking. Przez bramę przepuszcza mnie strażnik, który kiedyś proponował pomoc. Zagaduje mnie na ten temat, ale prawdę mówiąc nie mam specjalnie dla niego zajęcia. Niby brakuje rąk do pracy, ale z kolei ludźmi przypadkowymi niewiele można zrobić. Proponuję mu malowanie, za taką samą stawkę jak harcerze. Kręci nosem, ale w końcu mówi: - No cóż, obiecałem panu pomoc, więc się nie wycofuję, ale gdyby tam mógł pan coś dołożyć, to ja chętnie. Staje na tym, że będę mu płacił po cztery złote. Kiedy podjeżdżam pod wieżowiec, w którym mieszka Monika jest już dokładnie nasza umówiona godzina. Czekam kilka minut i pojawia się ona. Widzę, że jak prawdziwa kobieta, ma ze sobą sporą torbę. Ja oczywiście nie mam nic. Jestem trochę zdenerwowany. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z kobietami, a tak naprawdę, to prawie żadnego. Zawsze wyobrażałem sobie, że do tego dochodzi spontanicznie, pod wpływem jakiejś szalonej, radosnej chwili, a my tu tymczasem umówiliśmy się i wszystko na chłodno zaplanowaliśmy. Cóż, widocznie tak też można. Swoje zdenerwowanie pokrywam sztucznym ożywieniem. Nawet prowadzi mi się trochę niewyraźnie, chociaż normalnie uwielbiam jeździć autem, choćby nawet takim starym maluchem. Jadę bardzo wolno, bo rozkojarzony boję się, że gdzieś wyrżnę po drodze. Aż Monika pyta co mi się stało. - Wygląda na to jak byś chciał, a jednocześnie bał się - mówi. - Nie. Skądże. Niczego się nie boję. Czego miałbym się bać? - No nie wiem. Może, że się skompromitujesz. Ale nie martw się. Nie jestem wymagająca. Zresztą masz takiego ładnego, że na pewno będzie wszystko dobrze. Sięga ręką do moich spodni, a ja podniecony jadę jeszcze wolniej. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie sprawia mi to przyjemności. - No widzisz. Już jesteś gotowy - stwierdza Monika i cofa rękę. Znajdujemy jakiś zajazd i meldujemy się w nim na jedną noc. Na dole jest restauracja, więc postanawiamy sobie zafundować jakąś romantyczną kolację. Najpierw jednak idziemy rozebrać się i rozpakować do pokoju. Zamykam drzwi i niemal rzucam się na nią, a ona też przywiera do mnie całym swym ślicznym ciałem. Czuję na sobie jej ciężkie, duże piersi. Jest to coś tak bardzo solidnego, że od razu mam poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Rozpinam jej stanik i te cuda wyskakują na wierzch. Z całą pewnością są o wiele ładniejsze niż u wszystkich słynnych cycatek w postaci Sam Fox czy Pam Anderson, albo naszej Kasi Figury. Są wspaniałe i tak kształtne i gładkie o jakich zawsze marzyłem. W końcu przerywamy te pieszczoty i rozpakowujemy rzeczy. Monika jest dobrze przygotowana. Oprócz swoich ciuszków i pachnidełek ma także trochę słodyczy, szklanki i kieliszki, a także butelkę szampana. Trochę mi wstyd, że sam o tym nie pomyślałem. Niestety, taki już jestem. - Zapomniałam pasty do zębów. Pożyczysz mi swojej? - Pożyczyłbym, ale też nie mam. Wziąłem tylko szczotkę. Jakoś wydawało mi się, że ty będziesz miała. - Normalnie by tak było, ale zapomniałam. - To co robimy? - Albo jedziemy gdzieś kupić, albo nie myjemy zębów - odpowiada. - No to jedźmy. Nie jest jeszcze późno, a przed nami cała noc. Tracimy jednak na tą dodatkową jazdę ponad godzinę. Kiedy wracamy restauracja zwija już podwoje. Mamy tylko pół godziny czasu. Wybieramy coś do jedzenia. Nie za dużo. Nie mówimy tego, ale chyba oboje myślimy to samo, że lepiej się kochać z niezbyt pełnym żołądkiem. - Chodź, wypijmy po tequili na odwagę - proponuję. To nie kokieteria. Rzeczywiście brakuje mi trochę śmiałości. Monice nie trzeba tego dwa razy powtarzać. Uwielbia tequilę, podobnie zresztą jak inne alkohole. Wypijamy po sporej porcji i zapada kłopotliwe milczenie. Oboje myślimy pewnie o tym samym, ale jakiś nie potrafimy o tym mówić. Ja w ogóle nie potrafię nic powiedzieć. W końcu Monika mówi: - Zamów nam jeszcze jedną tequilę, a potem chodźmy do pokoju. - Ja już dziękuję. - No to dla mnie. Zamawiam i od razu płacę. Monika celebruje jeszcze drinka przez kilka minut, a potem idziemy do pokoju. - Idź się pierwszy wykąp - komenderuje. Znikam pod prysznicem na kilka minut, ale tak mi już do tego pilno, że śpieszę się jak szalony. Gdy wychodzę widzę, że Monika jest już rozebrana. Jej cudowne piersi sterczą groźnie w moim kierunku duże, okrągło-szpiczaste. Dla kawału założyła moje majtki i śmieje się jak szalona, gdyż są na nią o wiele za duże. Rzeczywiście tyłeczek ma bardzo szczupły, co już dawno zauważyłem. Znika w łazience, a ja kładę się do łóżka. Zastanawiam się czy nie zechce mi znowu zrobić takiego kawału jak poprzednim razem, gdy oboje już się wykąpaliśmy a i tak na nic mi nie pozwoliła. Wierzę, że tym razem będzie inaczej. Przecież tak naprawdę, to tylko po tu przyjechaliśmy, żeby się kochać. Wreszcie wychodzi, cała, jak zwykle, zawinięta w ręcznik kąpielowy. Nie drażni się tym razem ze mną, tylko wskakuje pod koc tuż koło mnie, a ja już pod kocem ściągam z niej ten ręcznik. To jest takie cudowne mieć tuż, tuż jej wspaniałe harmonijne ciało. Całkiem nagie. Czuję ją koło siebie. Jesteśmy tak blisko że nie może już bliżej być i całujemy się jak szaleni. Trwa to kilka minut i wreszcie nie możemy już dłużej czekać. W jednej chwili znajduję się w niej i to co czuję jest właśnie tym o czym marzyłem, od kiedy ją tylko poznałem. Jest dokładnie tak jak to sobie wyobrażałem. Czy mogłoby być lepiej? Nie wiem. Wątpię. To oczekiwanie, to podniecenie sprawiło, że bardzo szybko jest już po wszystkim i chociaż tak nagle to się stało, to czuję się zmęczony. Zastygam w bezruchu nad nią, ale ona nie chce jeszcze kończyć. Nie pozwala nam się rozdzielić, wciąga mnie w siebie rytmicznymi ruchami jeszcze głębiej i głębiej. Jest to niesamowite uczucie. Z jednej strony spełnienie, a z drugiej chęć na jeszcze. Ona robi to jakoś tak, że człowiek nie chce nigdy tego przerywać. Jest prawdziwą mistrzynią. Czuję szybkie pulsowanie, o którym nie wiem czy jest jej czy moim własnym, ale to nie ważne. Ważne jest to, że jest mi tam w niej, w samym centrum jej kobiecości tak niesamowicie dobrze, że ta otchłań wciąga mnie i wciąga coraz bardziej. Nic dziwnego, że po kilku minutach takich zabiegów, jestem znowu gotowy. To oszałamiające. Nigdy nie byłem zbyt męski, a tu tymczasem. - Widzisz kochanie. Trochę cierpliwości i znów jest taki ładny jak wtedy, gdy go zobaczyłam pierwszy raz - szepcze mi do ucha. Ja znowu mam tyle sił, że kochamy się teraz bardzo długo i powoli. Kiedy w końcu opadamy z sił, oboje mamy ochotę na szampana. Myślę, że miała z tym dobry pomysł. Ja, oczywiście, jak to ja, nawaliłem na całej linii. Monika leży w łóżku, a ja podaję jej kieliszek, a sam kładę się ze swoim obok. Spoglądam na nią z boku. Ma bardzo zadowoloną minę. Przypomina mi kota, którego ktoś porządnie wygłaskał. Nadymam się samozadowoleniem. Widocznie nie poszło mi tak źle. Monika tak ślicznie się uśmiecha. Chyba wie, że jej się przyglądam, bo po pewnym czasie przewraca się na bok i patrzy mi prosto w oczy. Pochylam się nad nią całuję te śliczne oczy. Potem ona wtula się we mnie tak, że stanowimy jedną całość. Przez pół godziny leżymy prawie nieruchomo, a potem ona zaczyna się tak kręcić, że niby niechcący, ale ociera się o mnie tak mocno, że bardzo szybko przychodzi na nas znowu takie coś, że nie możemy się dłużej powstrzymywać. Było jeszcze lepiej niż za pierwszym razem. Nie wiem czy to w ogóle możliwe, ale tak właśnie było. - Wiesz. Chyba trudno mi będzie się z tobą rozstać - mówi do mnie rano, gdy już mamy wstawać na śniadanie. Leży na boku całkiem naga. Nie wstydzi się mnie i ja zresztą jej też. Teraz dopiero widzę jaki mały ma ten tyłeczek. Właściwie nie ma go wcale. To coś co jest tam, gdzie kończą się jej plecy, to jest jakieś takie ziarenko kawy. Widocznie natura to co dała jej w piersiach odebrała jej w pupci. Ale mimo tej szczupłości, czy też braku tyłeczka jest bardzo miło. Tak miło, że całuję te dwa śliczne półdupki lekko kąsając je zębami. - No, no proszę pana. Proszę mi nie zostawiać śladów przestępstwa. - Mówisz o rozstaniu, więc chcę ci zostawić pamiątkę - żartuję. - Zresztą czy to przestępstwo? Ale po chwili zaczynam się zastanawiać o jakim rozstaniu ona mówi. Nie mam ochoty na żadne rozstanie. Wręcz odwrotnie, chcę z nią być cały czas. - Zawsze trzeba się kiedyś rozstać. Nic nie może wiecznie trwać - odpowiada filozoficznie Monika i uśmiecha się do mnie. Ten uśmiech tak mnie nastraja, że znowu chcę ją mieć. Dzieje się ze mną coś niesamowitego. Nigdy przedtem nie spodziewałbym się po sobie, że będę zdolny do takich rzeczy. No ale jestem i dobrze mi z tym, a i chyba Monice też. Po śniadaniu idziemy na długi spacer. Idziemy przez gęsty las, a w końcu docieramy do jakiegoś jeziora. Pokazuje się trochę słońca i jest bardzo ciepło. Przynajmniej jak na kwiecień. Nad samą wodą leży zwalony pień drzewa. Jest obdarty z kory i całkiem gładki oraz nagrzany wiosennym słońcem. Siadamy tam i odpoczywamy. Wykorzystuję te chwile, żeby ją znów pocałować a ona nie broni się wcale. Pozwala, żebym rozpiął stanik i bawił się jej cudeńkami. Powoduje to, że znów jestem podniecony. Doprawdy nie poznaję samego siebie, a już z pewnością nie poznałaby mnie żona. Na jej wspomnienie przypominają mi się podrygujące wychudzone półdupki Konrada. Zdaję sobie nagle sprawę, że były po prostu śmieszne. Moja Monika też ma szczupły tyłeczek, ale jest on po prostu szczupły i niesamowicie zgrabny, czy może lepiej powiedzieć, że go nie ma. Podczas gdy u Konrada to jakieś blade, sflaczałe, twarożkowate pierogi. Przyjemniej pomyśleć o Monice i jej tyłeczku. Cóż z tego, skoro od tego myślenia zaraz mi się jej bardzo chce. Nie wiem jak to jej zaproponować, ale najchętniej wróciłbym znowu do hotelu. Ona sama wybawia mnie z kłopotu i twierdzi, że czas wracać. Po godzinie docieramy na miejsce. Niestety, Monika wyraźnie nie ma chęci na nic więcej. Chyba jednak domyśla się, że ja znowu miałem na nią ochotę, gdyż pociesza mnie, że i tak chyba pobiliśmy rekord Guinessa. - Ale przecież nie przyjechaliśmy tu bić rekordów, tylko kochać się tak jak na to zasługujemy. - No nie. Nakochaliśmy się dosyć. - Nie dosyć. - Nie bądź takim cholernym samcem - mówi ostro. - Widzisz we mnie tylko dupę. Ale nie dziwi mnie to. Wszystkie chłopy są takie same. Nie wiem co jej się stało, ale jest wyraźnie zła. Może żałuje tego wszystkiego co między nami zaszło. Chyba widzi, że jej obcesowość mnie ubodła, bo nagle odzywa się: - Skarbie przecież świat się nie kończy. Jeszcze mamy trochę czasu. Nie wiem o co jej chodzi z tym czasem. Dopiero potem po dłuższym czasie mogłem się zorientować, że coś jest nie tak. Wracamy do Gdańska i odbieramy magiel. Zawożę ją do domu i proszę, żeby przyjechała na zabawę Staszków. - Chętnie. Ale pewnie nie będziesz mógł po mnie przyjechać. - Muszę tam być od początku, ale gdybyś zdecydowała się wyruszyć wcześniej, to tak. - Jak mam to rozumieć? - Przyjęcie zaczyna się o ósmej. Przyjadę po ciebie za piętnaście siódma i wrócimy na statek. Dzięki temu ja będę na miejscu, a ty nie będziesz musiała szukać taksówki. - Dobrze skarbie, przyjedź. Teraz tylko się módl, żeby mi mama nie nagadała za dużo za tą zarwaną noc. - Powiedz, że byłaś u Iwony na tequili - podsuwam jej jakąś myśl. - Zobaczę. To pa, pa. Wracam na statek, a tam robota idzie na całego. Jest cała brygada harcerzy. Lechu z Cześkiem grzebią się w siłowni, a majster spawa wstawki na skorodowanych zrębnicach lukowych. Nie przyszły tylko majstry od kierownika. Nie dziwię się temu, gdyż przecież to sobota. Jest za to strażnik z bramy. Bosman dał mu długi wałek i wysłał na nabrzeże skąd ten farbą czaruje pominiowaną wczoraj burtę. Jest już za mało czasu, żeby się przebierać i robić coś na pokładzie, więc szykuję kabiny. Co prawda Stachu nie wspomniał nic o tym, żeby ktoś miał nocować, ale wolę być przygotowany. Zresztą po chwili zjawia się on sam. Przywiózł Marylę z jej daniami. Wszystko jest właściwie gotowe, tylko trzeba jeszcze podgrzać. Pomagam im rozpakować rzeczy, a Stachu zaraz rusza na mostek. Chce mi podłączać teleks i przystawkę DSC. - Daj spokój. Nie zdążysz. Musisz zaraz jechać po Ewę. - Nie jest tak źle. Mamy godzinę czasu. - Za godzinę mogą się pojawić pierwsi goście. - No i dobrze. To się ich przyjmie. - Przecież będzie wtedy jechał po Ewę. - Nie znasz mnie? Załatwiłem to inaczej. Baśka Lecha uparła się, żeby przyjechać tu samochodem, więc pojedzie po Ewę i przyjadą razem. Ja już nie wracam do domu, tylko będę tutaj cały czas. - Jak tak, to co innego - uspokajam się i przyglądam się jego robocie, a właściwie staram się pomagać. Pomaganie to na razie polega jedynie na podawaniu to śrubokręta, to kombinerek, a czasem przyświecaniu. - Będzie coś z tego? pytam po pół godzinie. - A dlaczego ma nie być? Trochę się tych urządzeń w życiu pomontowało. Nic się nie martw - puszcza do mnie oko. Zostawiam go i lecę do samochodu. Za piętnaście minut mam być pod domem Moniki. Ledwie zdążam na czas, ale jej i tak nie ma. Spóźnia się i spóźnia. W końcu dzwonię do domofonu, a ona odpowiada, że już schodzi. - Co się stało? - pytam. - Mama? - Nie. Akurat jak miałam schodzić zadzwonił telefon i rozmawiałam. - Aha. Mam ochotę spytać co za telefon, ale dyskretnie się powstrzymuję. Dopiero dzisiaj wiem, że powinienem jednak już wtedy zainteresować się o co chodzi. Na statek docieramy o pół do ósmej. Jeszcze nie ma żadnych gości, ale gdy wchodzimy po trapie widzę, że przez bramę przejeżdża auto Lecha. A więc Baśka z Ewą zaraz tu będą. Zaglądam do kuchni. Maryla z żoną Antka szykują wszystko i nawet nie ma potrzeby im specjalnie pomagać. Monika jednak postanawia z nimi zostać. Zawsze może się do czegoś przydać. Tak przynajmniej twierdzi. Ja idę się jeszcze przebrać i umyć. Potem udaję się na mostek. Stachu jeszcze nie skończył. Coś mu tam nie wychodzi i jest zły, ale upiera się, że mi to zrobi. Niemal na siłę wysyłam go, żeby się rozebrał. Zaraz zaczną się schodzić goście, a on jest cały wysmarowany i spocony. Idzie w końcu, a ja z mostku obserwuję czy ktoś się do nas nie zbliża. Pojawia się Antek z tacami z kieliszkami oraz Jurek niosący baterie butelek. Ustawiają to na stole nawigacyjnym. Zasłaniam zasłonkę. Wszystko jest już gotowe. Zgarniam tylko narzędzia rozwalone koło radiostacji. Ewa z Baśka docierają na mostek i razem ze mną czekają na gości. Jest też Lechu już przebrany po robocie w maszynie. Nagle zaczynają się zjeżdżać wszyscy. Niemal jednocześnie podjeżdża pod bramę kilka taksówek, z których wysypuje się gromada ludzi. Nie znam chyba nikogo z nich. To znajomi Stacha i Ewy z innych niż moje kręgów. W końcu jest i Stachu. Ustawia się na dole tak jak kilka dni temu kierownik i przekazuje grupki w ręce Jurka, który wskazuje im drogę do mesy załogowej, gdzie urządzono szatnię, a potem na mostek, gdzie już ja witam gości. Monika dołączyła do mnie i wita się ze wszystkimi. Robimy wrażenie dobranego małżeństwa przyjmującego oczekiwanych z dawna gości. Po kilkunastu minutach jest już około trzydziestu osób. Prawie wszyscy jak mówi Stachu i pojawia się na mostu. Jak to on, zaczyna przemówienie. Ględzi coś o dziesięcioletnim szczęśliwym pożyciu z Ewą. Dziękuje za przybycie i tak dalej. Przedstawia kapitana Gaberiala, dzięki którego uprzejmości wszyscy mamy okazję przeżycia prawdziwego balu kapitańskiego jak za dawnych lat na transatlantykach. W końcu pyta mnie czy chcę powiedzieć kilka słów. Oczywiście nie chcę, ale wywołany do tablicy muszę. Więc też coś ględzę o zaszczycie jaki mnie spotkał. Życzę wszystkim dobrej zabawy i kończę: - Zauważyłem, że dużo z państwa przyjechało samochodami, z czego wnioskuję że nie są nastawieni na konsumpcję alkoholu. To dobrze się składa, gdyż bal będzie bezalkoholowy. Niestety w całym Trójmieście zabrakło wódki. W żadnym sklepie nie ma grama alkoholu. Tak niestety rządzi koalicja, która nie potrafi zabezpieczyć podstawowych potrzeb mieszkańców. - Co? Nie ma nic do picia?- nie dowierza Stachu. - Niestety. Ani ciut, ciut. - Czemu mi nie powiedziałeś? Mogliśmy przywieźć coś z domu, albo sami kupić. Przecież ty miałeś załatwić alkohole i napoje. - Napoje owszem, ale nie przypuszczałem, że będziesz taką wagę przykładał do alkoholu. - Stasiu, ale w domu też nic nie ma. Wszystko poszło, a ja nic nie kupowałam. Do głowy mi nie przyszło, że może zabraknąć w sklepach wódy - mówi Ewa. - No właśnie. Nikt by się nie spodziewał - pogrążam Stacha. Ale jednak Antek nie wytrzymuje, a może żal mu Stacha, gdyż ten ma bardzo zbolałą minę. Odsuwa głośno zasłonkę, za którą stoją całe baterie kieliszków, szklanek i butelek oraz zaczyna podawać drinki. - Zabiję. Ależ kawały się was trzymają - śmieje się w końcu Stachu. Nie wiem czy to dlatego, że groźba braku alkoholu była tak realna czy też z innej przyczyny, ale goście zaczynają dosyć ostro opróżniać kielichy i Antek aż ma kłopoty z podawaniem uzupełnieniem następnych drinków. Ale za to jak zwykle alkohol rozluźnia wszystkich i robi się zaraz znakomita atmosfera. W tłumie gości, których przybywa coraz więcej i musimy znowu otworzyć skrzydła natrafiam jednak na kilka znanych mi osób. Jakimś cudem i Monika spotyka kogoś znajomego. Największym zaskoczeniem dla mnie jest pojawienie się po pół godzinie mojej żony z Konradem. Psuje mi to szyki, bo jestem prawie pewien, że skończy się jakąś awanturą. Postanawiam zachowywać się jednak tak, żeby nie popsuć rocznicy Staszkom. Moja ślubna chyba widzi, że popsuła mi humor, bo w pewnym momencie zbliża się do mnie i pokazuje mi pisemne zaproszenie na tą zabawę. Oczywiście jest to zapewne zaproszenie jakie Ewa wysłała do wszystkich. Żona wyciągnęła je ze skrzynki i uznała, że dotyczy również jej. Jako osobę towarzyszącą zabrała sobie Konrada. - Kto to jest ta atrakcyjna kobieta, z którą przed chwilą rozmawiałeś? - pyta mnie Monika przytulając się do mnie, a właściwie wręcz zawieszając na mnie swymi dużymi, ciężkimi piersiami. - To moja była żona - mówię niezgodnie z prawdą, gdyż jest to moja obecna żona. - A co tutaj robi twoja była żona? - Jest taką samą znajomą Staszków jak i ja, z tym że ja też jestem zaskoczony widząc ją tutaj. Zupełnie się nie spodziewałem. - Idę z nią pogadać. - Nie rób tego. - A co? Może mi zabronisz? Zostawia mnie, a ja sobie myślę, że brakuje tu tylko jeszcze umięśnionego blondyna z tym niewydarzonym kółkiem w uchu. Zdaję sobie sprawę, że jest już podpita. Nie widziałem co prawda tequili, ale zdaje się, że jest jej wszystko jedno byle tylko miało w sobie procenty, dużo procentów. Zostawia mnie i przebija się w stronę mojej żony, która konferuje coś z Baśką. Konrad stoi obok i ma wyraźnie niewyraźną minę. Monika tym czasem nie dociera do żony, tylko właśnie do Konrada i coś do niego mówi. Nie wiem co, bo są zupełnie na drugim końcu mostka, a panujący gwar nie pozwała na usłyszenie kogoś, kto jest dalej niż dwa, trzy metry. W końcu przestaję na nich zwracać uwagę, bo ktoś mnie o coś pyta. Sytuacja robi się podobna jak była na przyjęciu dla kierownika bazy. To znaczy co chwilę podchodzę do mnie jakieś panie i gratulują pomysłu zabawy na statku. Restauracjami i knajpami są już znudzone. Tymczasem towarzystwo rozgrzewa się coraz bardziej. Przybywają następni gości. W sumie jest ich chyba tylu ilu było na poprzednim przyjęciu. Znowu będzie problem z ich usadzeniem, ale postanawiam się tym nie przejmować. Ostatecznie wtedy też brakowało miejsc, a wszyscy byli zadowoleni. Mrugam do Antka, żeby dobrze podlewał, bo to gwarantuje, że wszyscy się rozkręcają i nie myślą o tym, czy jest, czy nie jest wystarczająco dla nich luźno i swobodnie. Połowa co najmniej wychynęła na skrzydła mostku. Pogoda bardzo temu sprzyja. Jest o wiele cieplej, aniżeli było zaledwie cztery dni temu. Jest właściwie pierwszy ciepły dzień. W pewnym momencie natykam się na moją żonę. Ona też wydaje mi się podchmielona, jak zresztą prawie wszyscy tutaj obecni. - Słuchaj, co to jest za cycata baba, która się tak ciebie kleiła? pyta. - To znajoma. Pracuje tutaj w porcie. - Aha. Portowa dziewczyna. Gratuluję. Nie wiedziałam, że tak nisko upadłeś. - Co ty pleciesz? Jakie w ogóle masz prawo o niej tak do mnie mówić? - O biedny, jaki urażony. Nie widzisz, jaka to ordynarna dziewczyna, której w głowie tylko twoje pieniądze. Ja wiem, że jest kilka lat młodsza od starej żony i wam chłopom zaraz to w głowie przewraca. - Nie kilka, tylko dwanaście. Poza tym to porządna dziewczyna. Nie leci na żadne pieniądze, bo ich nie mam. Dzięki tobie zresztą. - Kilkanaście lat młodsza. Nawet nie zauważyłam. Musiała się nieźle prowadzić, skoro tak wygląda. Poza tym ona nie wie, że nie masz pieniędzy. Dla niej jesteś kapitanem i na to leci. Otwórz oczy. - Co ty wygadujesz? Jakie masz prawo? Pytam jeszcze raz. - Mam prawo żony, która niepokoi się, gdy mąż wpada w złe towarzystwo. - Przecież to ty zniszczyłaś nasze małżeństwo, a teraz pleciesz o prawach żony. - No bo w świetle prawa nadal jestem twoją żoną. W ogóle to nie wiem co ci się w niej podoba. Widzę, widzę. Cyc ma jak Dolly Parton, ale tyłka nie ma wcale. Nawet pogłaskać nie można, bo się pokaleczysz. Bezwiednie spoglądam w stronę Moniki i widzę, że akurat stoi znowu z Konradem. Stoją tyłem do nas i oboje mają te swoje bioderka tak wąskie, że strach na nie patrzeć, gdyż lada chwila mogą się rozlecieć czy połamać. - Ten twój Konrad ma za to dupsko jak szafa trzydrzwiowa z lustrem - mówię złośliwe. - Chłop może być wąski w biodrach, ale tu akurat masz rację. Mnie też się nie podoba ta wychudzona dupina. Zresztą chyba w ogóle pójdzie w odstawkę. A ty lepiej uważaj. Pamiętaj, że cię ostrzegałam. To niewskazane zadawać się z takimi osobami. - Bo co? - Bo nie wiadomo czym to się może skończyć. - Czym się może znowu skończyć? - Nie wiem. Na przykład paskudnymi chorobami. - Ach przestań już - macham wściekły ręką. Co jak co, ale talent do zepsucia mi zabawy, to moja żona opanowała do perfekcji. Zawsze taka była. Nigdy nie przepuściła okazji, żeby mi dołożyć. Niestety, jak zwykle, skutecznie. Podświadomie zaczynam się przyglądać tyłkowi Moniki i nagle zdaję sobie sprawę, że rzeczywiście nie jest szczupły i zgrabny, ale przeraźliwie wręcz chudy. Postanawiam jednak, że nie uda się mojej ślubnej zniszczyć naszej miłości, tak jak już zniszczyła nasze małżeństwo. - Jakie ona choroby miała na myśli? - zastanawiam się bezwiednie. Nie długo jednak, bo z dołu przychodzi Antkowa i proponuje obiad, a właściwie kolację. Towarzystwo powoli się przenosi. Część jednak pozostaje na górze. Zagadali się, no i chyba szkoda pozostawiać im nadal świetnie zaopatrzony bar, a właściwie stół nawigacyjny. To dobrze, może zanim ci ostatni dotrą do mesy, zaczną się już tańce i zrobi się więcej miejsca. Widzę, że żona z Konradem idą na dół, więc postanawiam zostać na mostku. Jest tu już całkiem luźno. Podchodzi do mnie Monika i przykleja się, jak to raczyła określić moja żona. - Wiesz co kochanie? Próbowałam podrywać twojego szwagra, ale to jakiś sztywniak. Nie chciał nawet ze mną zatańczyć. - Jak miał tańczyć bez muzyki? - Dla chcącego nic trudnego. A zauważyłeś jaki ten facet jest śmiesznie chudy. Co ona w nim widziała? - Nie wiem. - A ja domyślam się. Tacy chudzi podobno są strasznie ostrzy w łóżku. Zdaje się, że twoja pani to lubi. - Kochanie, nie pleć. Proszę cię. Mówmy o czym innym. - Nie plotę. Chociaż wiem, że to różnie bywa. Mój Janusz jest zbudowany jak byczek, ale też sobie dobrze radzi. Prawie tak dobrze jak ty kochanie. W moim mózgu coś się zapala, czerwone światło. Jej Janusz, czy to ten cholerny blond mięśniolud z nonsensownym kółkiem w uchu. Patrzę na nią zaskoczony z rozdziawioną gębą, a ona chyba pomimo podpicia zaskakuje, że przeholowała, bo nagle całuje mnie wpijając się wargami w moje wargi, a sama przywiera do mnie tak ciasno, że jej duże, ciężkie piersi omal mnie nie duszą. Nie mogę zaprzeczyć. Jest to bardzo przyjemne duszenie. Obezwładniła mnie zupełnie. Oczarowany nią przestaję myśleć o jakichkolwiek zagrożeniach. Tak jest o wiele łatwiej. Po prostu przyjemniej. Zadręczanie się nie ma sensu. Zresztą też jestem już troszeczkę podpity i widzę świat w różowych kolorach. Idziemy na dół, a tam już zaczęły się tańce. Dzięki temu jest trochę wolnych miejsc. Widzę, że uczestnicy zabaw podążają podobnymi ścieżkami, bo tak jak poprzednio dwie najbliższe kabiny pasażerskie są otwarte na oścież i siedzą w nich jakieś zawzięcie dyskutujące podgrupy. W jednej jest Staszek, który natarczywie mnie woła. Monika, moja przylepka siada mi na kolanach, bo nie ma już więcej miejsc. Nikomu to nie przeszkadza, ale ja wyraźnie czuję jej kości. Jest tak przeraźliwie chuda. Stachu przedstawia mi jakiegoś trochę starszego od nas jegomościa o smutnym wyrazie twarzy. Jest to podobno sędzia w sądzie wojewódzkim. Otóż pan ten na tyle dobrze się bawi, że chciałby wynająć cały statek na wesele dla córki. Wszystko mu się tu podoba i gotów jest dobrze zapłacić. Nie jestem zachwycony. Ostatecznie nie chcę przemieniać się z marynarza w restauratora. - Normalnie z przyjemnością proszę pana, ale już wkrótce wypływamy w rejs, więc mimo najlepszych chęci nie da rady - twierdzę obłudnie. Czuję, że Stachu mnie kopie i mruga oczami na tak. Chyba chce, żebym się zgodził. Z jakichś względów zależy mu na panu sędzi. Sam sędzia zaś mówi: - Wiem, że jesteście już prawie gotowi. Pan Stachu powiedział mi i Lechu też, że za dwa tygodnie, zaraz po Wielkiej Nocy statek wchodzi w czarter, ale my możemy to zrobić zaraz w najbliższą sobotę. Nawet nie wie pan jak młodym ludziom i ich gościom zaimponuje zabawa na statku. Przyjezdni mogliby nocować w tych kabinach. No jeszcze noclegi. Nie opędzę się od tych prywatek. Przecież najbliższa jest za trzy dni dla Jasiaka. Jak na razie, wygląda mi to na częstotliwość dwóch dużych imprez w tygodniu. - Oczywiście, że możemy tu zrobić wspaniałą zabawę łącznie z noclegiem. Niech pan się nie martwi. Już moja w tym głowa, żeby było dobrze. Prawda kochanie? - wtrąca się Monika, przekręca się na moich kolanach wprost do mnie i lekko wydyma swe śliczne wargi, które zaraz robią się tak duże jak u Tiny Turner i są, co tu kryć, bardzo błyszczące i ponętne. Cmoka mnie głośno w usta, a sędzia patrzy z pytającym wzrokiem. - No co pan tak na mnie patrzy? Słyszał pan. Bardzo dobra będzie zabawa. - Wiedziałem, że można na pana liczyć, drogi kapitanie. Zrobił mi pan prawdziwą przyjemność. Monika będzie zachwycona. - On nie potrafiłby odmówić Monice, zwłaszcza Monice. Prawda kochanie? - znowu mnie cmoka. - Masz rację. Nie potrafiłbym. Monika zeskakuje z moich kolan i szepcze mi do ucha, że musi siusiu i znika. Jeszcze przez chwilę omawiamy sprawy z sędzią i Stachem, który też podobno ma być gościem weselnym. W końcu sędzia wręcza mi czek na dziesięć tysięcy. - Proszę wszystko zorganizować i nie martwić się o koszty. To na początek. Potem się rozliczymy do końca. - A ile będzie osób? - Ach niewiele. To nie są duże rodziny. Mniej więcej tyle, ile dzisiaj. Stachu mówi jeszcze, że ze mną rozliczy się później, jak już będzie trochę spokojniej. Chcę odpowiedzieć, że nie ma potrzeby rozliczania bo i tak dużo mi pomógł. Raz, że uruchomił mi wszystko na mostku, dwa że załatwił zakup taniego sprzętu, a poza tym przysłał mi majstra, który remontuje mi statek po kosztach własnych. Milczę jednak. Po co sędzia ma znać układy między nami. Może przyjść mu do głowy targowanie, a ja nie mam zamiaru prowadzić działalności charytatywnej dla wszystkich. Stachu obiecuje jeszcze, że jego Maryla pomoże również i na weselu. Ja muszę załatwić to także z Antkową no i Jurka do muzyki. Na weselu powinna być co prawda orkiestra, ale wtedy byłoby już stanowczo za ciasno. Przenoszę się do mesy i tam dostaję wreszcie swój obiad, czy też kolację. Kilka par już znikło w kabinach. Jednak z tymi kabinami to był dobry pomysł. Całe szczęście, że zdążyliśmy z Moniką wszystko poprać. Dzięki temu jest już dosyć miejsca. Zresztą ponad połowa tańczy. Reszta jak zwykle pojada albo popija. Na szczęście moja żona poszła już z Konradem do domu, więc nie grozi mi żadna nieprzyjemna scenka. Do końca imprezy bawię już z moją Moniką, która lekko podpita jest taka wesoła, że wszyscy się nią zachwycają, co sprawia mi dużą przyjemność, bo to przecież moja dziewczyna. Nie myślę o żadnym mięśniaku Januszu. Na koniec Stachu obiecuje przyjechać w poniedziałek wieczorem i zakończyć prace nad radiostacją. Kiedy wszyscy się rozchodzą wracamy do mojej kabiny. Monika zaraz znika w łazience. Tłucze się tam niesamowicie. Nawet zastanawiam się czy przypadkiem po pijaku nie rzuca jej o szoty, ale wychodzi niepoobijana, więc jest już dobrze. - Mama nic nie powie, że nie wracasz na noc? pytam jeszcze. - Powiedziałam, że idę do Iwony. Tak jak mi doradziłeś - wybucha śmiechem. - Jak na Iwonę to masz całkiem, całkiem - chwyta mnie za mój chętny instrument. Potem kochamy się bardzo długo i powoli i w końcu zasypiamy wtuleni w siebie jak kocięta. Następnego ranka obudziłem się dopiero po ósmej. Monika nadal spała jak zabita, więc nie budząc jej wstałem po cichu i poszedłem przejść się po statku. Podobnie jak to było po poprzedniej imprezie, bałagan jest niesamowity. Maryla z żoną Antka trochę posprzątały, ale nadal jest co robić. Jest niedziela, więc nie chcę pracować na pokładzie i tłuc się w niebogłosy. Pozostaje sprzątanie po imprezie. Na mostku idzie stosunkowo szybko. Wystarczyło pozbierać porozstawiane wszędzie szkło i butelki, a potem trochę odkurzyć i już jest po wszystkim. Więcej roboty mam na dole. Mesa jest zaśmiecona dokumentnie. Po dwóch godzinach jednak jest już dobrze. Pozostaje tylko umycie licznych jeszcze brudnych naczyń. Potem jeszcze dojdą trzy, czy cztery kabiny, w których dogorywają resztki gości. Wracam do siebie i widzę, że Monika nadal śpi. Teraz leży na boku. Rozkopała się i widać jej skierowany do mnie tyłeczek. - Cholera, chyba naprawdę jest za chudy - myślę. Chudy, nie chudy, ale i tak działa na mnie. Szybko całuję oba półdupeczki, a ona tego nie czuje. Śpi nadal, więc przykrywam ją prześcieradłem i wracam do pentry, żeby pomyć stosy naczyń. Kończę już i tylko rozwieszam ścierki, gdy nagle słyszę: - Co się stało? W drzwiach do pentry stoi Monika. Jest zaspana. Oczy ma niemal zaklejone, a włosy zmierzwione. Ubrana jest w moje za duże na nią majtki i moją koszulkę oraz jest całkiem bosa. Prawą rękę drapie się po wewnętrznej krawędzi swego gołego uda. - Zrobić ci coś do jedzenia? pytam. - Nie. Napiję się tylko. Podaję jej szklankę wody mineralnej, którą chciwie pije. Chyba ją po prostu jeszcze suszy po wczorajszym. W tej za dużej koszuli i za dużych majtkach wygląda wręcz rozczulająco. A jeszcze tak śmiesznie zaspana. Niezauważalnie dla mnie samego jestem nagle podniecony. Kiedy za kilka godzin odwożę ją do domu jest już całkiem wypoczęta i trzeźwa. Może opowiedzieć mamie o wieczorku u Iwony. - Wiesz co? - mówi, gdy już zatrzymujemy się pod jej domem. - Tak? - Co raz trudniej jest mi się z tobą rozstawać. Przyzwyczaiłam się, że jesteśmy zawsze razem. - Więc się nie rozstawajmy. - To nie jest takie proste. Widzisz muszę ci coś powiedzieć. - Co takiego? Kochamy się, jesteśmy szczęśliwi i tyle. Nie ma nic prostszego. - No tak, jest tylko jedna rzecz, o której ci nie powiedziałam od razu, ale nie mogę tego dłużej ukrywać. Mam chłopaka. - No tak, masz mnie. - Nie jest jeszcze ktoś, ale to nie jest nic poważnego. - Czyli jakby go nie było. Nie ma się czym przejmować - mówię lekko, ale aż mnie mrozi. - To ten mięśniak Janusz z tym bezsensownym kółkiem w uchu? - Janusz nie ma żadnego kółka, ani nie jest blondynem. Wręcz odwrotnie, jest czarny. Skąd ci w ogóle przyszedł do głowy jakiś blondyn? - Jak to skąd. Sam widziałem i to tutaj właśnie. Dwa dni temu wychodziłaś z nim rano. - Śledziłeś mnie? Nie, tego się po tobie nie spodziewałam. Co ty z esbecji jesteś? To mnie jeszcze nigdy w życiu nie spotkało. - Nie śledziłem cię. Przyjechałem po ciebie, bo się niepokoiłem, kiedy nie przyszłaś na basen. - To czemu się nie pokazałeś? - Siedziałem tu, gdzie teraz właśnie stoimy i jak cię zobaczyłem mrugnąłem światłami, ale ty tego nie dostrzegłaś. Ja natomiast zauważyłem, że idziesz tym wielkoludem i zgłupiałem całkiem. Nie chciałem się narazić na śmieszność i już się nie ujawniałem. - Tylko zacząłeś mnie śledzić. - Nie. Pojechałem na statek, a po drodze po benzynę i tam właśnie się spotykaliśmy. - To był tylko sąsiad. Opowiadałam ci, że się przez niego spóźniłam i miałam burę od szefa. A na drugi raz masz mnie śledzić. Na to nigdy nie pozwolę. - Powtarzam, że nie śledziłem. To był przypadek, że was razem zauważyłem. Równie dobrze mogłem was spotkać na ulicy, a nie tylko pod tym domem. Ale skoro to tylko sąsiad, to czemu mi o nim mówisz jako o chłopaku. - Wiesz co? Ty mnie wcale nie słuchasz. Mówiłam ci, że Janusz jest czarny i nie nosi żadnych błyszczących kółek w uchu. Nigdy bym na to nie pozwoliła. Janusz jest mechanikiem na statku i teraz jest w rejsie. - Aha. Ale mówiłaś, że to nie poważne. - No bo nie jest poważne, ale jak sobie wyobrażasz, że mam do niego zadzwonić i powiedzieć, że ciebie poznałam. Nie mogę mu tak zrobić, dopóki jest w rejsie. Nie chcę, żeby się załamał albo coś takiego. - Czemu ma się załamywać, skoro to niepoważne? Zresztą nie mówmy już o tym. Liczy się tylko to co jest między nami, prawda? - Prawda. Pocałowała mnie tym swoim soczystym, miękkim pocałunkiem i zniknęła w bramie pozostawiając mnie samego z moimi rozterkami. - Po co w ogóle ze mną zaczynała skoro ma innego? Nigdy nie zrozumiem duszy kobiety - pomyślałem, a potem pocieszyłem się, że to przecież mnie kocha i ze mną żyje, a ten jakiś Janusz to jest tam gdzieś w tym swoich Chinach, czy Bóg wie gdzie, zupełnie nierealny. Niemniej jakaś zadra w sercu została. Nie rozpaczałem jednak, byłem przekonany, że nasza miłość może tylko się rozwinąć i nic nie jest w stanie jej zniszczyć. Nawet dogadywania mojej żony, ani odległy o dziesiątki tysięcy kilometrów Janusz. Wróciłem na statek i korzystając z tego, że ostatnie niedobitki Staszkowych gości pojechały już do domów wysprzątałem porządnie kabiny, a pranie wrzuciłem do pralni statkowej. Okazało się, że jest czynna i nasze wożenie bielizny do domu było bez sensu. Jedynym minusem było to, że nie była to pralka automatyczna i trzeba było ręcznie zmieniać w niej wodę. Ale przynajmniej wszystko zmieściło się na raz. Kiedy skończyłem i powiesiłem wszystko do suszenia był już późny wieczór. Jeszcze przez godzinę notowałem wszystkie wydarzenia ostatnich dni, na potem poszedłem spać. Buzia sama mi się darła, bo przecież ostatnia noc była niemal nie przespana. Nazajutrz rozpoczynał się kolejny tydzień mojej epopei na statku Polanka.
Comments